Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pagan folk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pagan folk. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 18 kwietnia 2022

Córy Mary, "Księga pieśni. Rok obrzędowy Słowian i Bałtów". Recenzja.

"Księga pieśni. Rok obrzędowy Słowian i Bałtów" zespołu Córy Mary to jedna z przyjemniejszych pozycji muzycznych wydanych w 2021 roku. Zawiera on (a jakże!) dwanaście pieśni obrzędowych ludów wspomnianych w tytule. Trzeba jednak zaznaczyć, że pieśni Bałtów jest tu zdecydowanie niewiele, bowiem zaledwie dwie pochodzące z Litwy ("Kukal' rožė ratilio" i "Atbega alnis devyniaragis"). Pozostałe zaś utwory są interpretacjami pieśni z Ukrainy, Bułgarii, Rosji oraz Polski. Co istotne i pozytywnie zaskakujące, nie stanowią one powielenia popularnych trendów obecnych na polskiej scenie folkowej, tak więc osoba bez głębszego osadzenia w muzyce folkowej czy tradycyjnej ma szansę niektóre z tych pieśni (jeśli nie wszystkie) usłyszeć po raz pierwszy.


Córy Mary interpretują tradycyjne pieśni po swojemu. Muzyka ludowa służy im głównie jako źródło inspiracji i punkt odniesienia we własnych poszukiwaniach. Stopień ingerencji jest dość wysoki, gdyż nie dotyczy tylko zmian w doborze instrumentarium (co w muzyce określanej mianem folk jest zupełnie zrozumiałe i naturalne), ale także melodii w części z wybranych pieśni. Na ogół jestem bardzo nieprzychylny takim modyfikacjom, zwłaszcza gdy rozchodzi się o pieśni obrzędowe, jednak tym razem jestem w stanie spojrzeć na to bardziej serdecznie, a to z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest fakt, że Córy Mary zrobiły kawał naprawdę dobrej roboty. Po drugie, zespół uczciwie przyznaje się do zmian i odrywania pieśni od ich pierwotnego kontekstu; do nieodwoływania się do tradycji wokalnych regionów, z których pieśni pochodzą. Nie jestem jednak pewien, czy nadal nie będę odczuwał pewnego dyskomfortu, gdy ktoś na rodzimowierczych obrzędach lub nawet podczas zwykłych inscenizacji postanowi skorzystać z melodii zaprezentowanych na recenzowanym albumie. Cóż, nie każdemu musi być po drodze z folkową policją. Jednakowoż patrząc na "Księgę pieśni...", z uwzględnieniem powyższych uwag, jako na samodzielny album w luźny sposób odwołujący się do tradycji duchowej Słowian i Bałtów, czerpię niemałą przyjemność z jego słuchania.

niedziela, 9 stycznia 2022

Zbava, "Zrod". Recenzja.


Zbava to jednoosobowy projekt muzyczny pochodzący z Czech. Zadebiutował w 2021 roku EPką zatytułowaną "Zrod" (narodziny). Utrzymana jest w klimatach neofolkowych, choć czasem wędruje gdzieś w rejony transowego dark folku, jednak zdecydowanie subtelniejszego niż to, co znamy dokonań Żywiołaka czy wczesnej Południcy!

poniedziałek, 26 kwietnia 2021

Robert Jaworski, "Rekonstrukcja/destrukcja. Kontinuum". Recenzja.

"Rekonstrukcja/destrukcja. Kontinuum" to pierwszy całkowicie solowy album Roberta Jaworskiego, znanego z takich formacji jak Żywiołak, Ich Trolle czy roberto deLIRA & Kompany. Jest to bodajże zarazem jedyna taka płyta na polskiej scenie folkowej (a jeśli nie jest, to proszę poprawcie mnie). Choć ukazała się pod koniec 2020 roku, to droga do jej powstania zaczęła się dużo, dużo wcześniej, być może w momencie, gdy wiele lat temu Jaworski natknął się na lutnię w pewnym norweskim squocie. Dlaczego akurat wspominam tu o lutni? Dlatego, że na "...Kontinuum" niemal nie zostały ujęte inne instrumenty (poza utworem "Kosmopolit", gdzie usłyszeć możemy fidel płocką, czy poza "Poetą" i "Diabli", w których pojawiają się perkusjonalia).


Muzyka zaprezentowana na "...Kontinuum" jest odmienna od pozostałych dokonań Jaworskiego, a jednocześnie zadziwiająco znajoma, bliska. Częściowo jest tak ze względu na to, że część melodii została zaczerpnięta z "Dzieł wszystkich" Oskara Kolberga, a częściowo dlatego, że w pewien pośredni sposób mogliśmy już poznać tę muzykę w niektórych nagraniach Żywiołaka. Całość brzmi tak, jakby nasz artysta zaczerpnął wybiórczo pewien specyficzny fragment żywiołakowego grania, wydestylował go, a następnie posadził w ogrodzie, cierpliwie doglądał i finalnie zebrał bardzo obfity, dobrej jakości plon.

środa, 27 stycznia 2021

Rod, "Pòczuj kaszëbsczégò dëcha". Recenzja.


"Pòczuj kaszëbsczégò dëcha" to piąty album folkstepowej kapeli Rod z Wejherowa. Klimatem przypomina on poprzednią płytę pt. "Lelum Polelum", choć zauważalne są wyraźne zmiany na plus. Za najbardziej wyraziste przykłady należy podać wokal i teksty. Nie usłyszymy tu już Mieszka Weltrowskiego, jego miejsce zajął dotychczasowy basista i wokal towarzyszący, Sławomir Cichy, który - podobnie jak na "Lelum Polelum" - nadal jest odpowiedzialny za warstwę liryczną. Wypada on zdecydowanie lepiej od Weltrowskiego. Teksty są z kolei bardziej rozbudowane i nie uraczymy w nich już rymów częstochowskich. Trzeba przyznać, że Cichy się wyrobił.

środa, 25 listopada 2020

Żywiołak, "Muzyka psychoaktywnego stolema". Recenzja.

Wróble ćwierkają, że niebawem Żywiołak wyda nowy album. Kiedy dokładnie? Tego wyćwierkać nie chciały. Na podstawie kilku utworów, które się na nim znajdą, a które było dane nam już słyszeć (choćby na koncertach), można powiedzieć, że na pewno będzie co recenzować i o czym dyskutować. Nim jednak to nastąpi, przypomnijmy sobie inny album tego pagan folkowego zespołu.


"Muzyka psychoaktywnego stolema" nieprzypadkowo nawiązuje swą nazwą do debiutanckiej EPki Żywiołaka pt "Muzyka psychodelicznej Świtezianki". Był to bowiem powrót do żywiołakowych korzeni, do mrocznego, psychodelicznego, pogańskiego grania, którego nie zaznaliśmy na poprzednim albumie kapeli, "Globalnej wiosce". Pominę w tym miejscu przybliżanie kulis powstawania płyty, rozpadu zespołu, roszad w składzie itd. Było to już na tyle dawno, że nie miałoby to w tym momencie sensu. Na "Muzyce psychoaktywnego stolema" usłyszeć więc mogliśmy na nowo nawiązania do rodzimych rytuałów i demonologii. Od tej płyty też zaczęła się kontynuowana na kolejnych płytach fascynacja zespołu Kaszubami oraz - szerzej - Pomorzem.

niedziela, 8 listopada 2020

Rod, "Lelum Polelum". Recenzja.

"- Widzisz synku, w Noc Świętojańską kwitnie kwiat paproci, który normalnie nie kwitnie, gdyż ma zarodniki. Gadają ludzkim głosem krowy, konie i świnie.
- To chyba tylko w Wigilię?
- W Wigilię? To te wierzące!"
"Lelum Polelum" to czwarty album wejherowskiej kapeli Rod, a zarazem pierwszy ich długograj. Zdecydowanie różni się od wcześniejszych dokonań zespołu, choć w podstawowych założeniach nie dokonała się żadna rewolucja. Nadal jest to muzyka, która swobodnie mieści się w szufladce zwanej folkstepem. Można jednak powiedzieć, że miał tutaj miejsce pewien spadek jakościowy (sorry, choć lubię ten zespół, to nie uznaję recenzji koleżeńskich). Diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach.


"Lelum Polelum" jest zarazem pierwszym albumem nagranym z nowym wokalistą, Mieszkiem Weltrowskim. Fani zespołu, którzy zdążyli się przyzwyczaić do fenomenalnego wokalu Michała Mokasa Mokrzyńskiego mogli poczuć się (a nawet poczuli się) dość rozczarowani. W żadnym wypadku nie mówię, że nowy wokalista śpiewa brzydko - co to, to nie. Brak mu jednak charyzmy Mokasa. Melorecytacja Mieszka Weltrowskiego jest za to bardziej agresywna, co też ma swój urok.

środa, 28 października 2020

Pijun, "Jigra". Recenzja.

 

"Jigra" to debiutancka EPka bydgoskiej kapeli Pijun, która pojawiła się nagle, niczym pierwsza ziemia wynurzona z pramorza. Nagrana została latem 2020, a wydana 26 października tego samego roku. Składa się na nią pięć utworów, na których usłyszeć możemy dźwięki buzuki, gitary akustycznej, fletu, bębnów i aż trzech wokali. Całość brzmi dosyć surowo, momentami wręcz topornie, a wokale wyraźnie wymagają dopracowania. Jednak w moim odczuciu nie jest to wada. Muzyka ta przypomina bowiem odległe początki polskiej sceny folk.

sobota, 22 sierpnia 2020

Strigôň, "Posledný Strom". Recenzja.


"Posledný Strom" to drugi album słowackiej kapeli Strigôň. Z jednej strony możemy powiedzieć, iż jest to kontynuacja stylu obranego na debiucie, z drugiej zaś słychać pewne różnice, które warto odnotować. Muzycznie nadal jest to folk stylizowany na klimaty wczesnego średniowiecza i fantastyki. Jest to już jednak twór bardziej autonomiczny. Wcześniejsze inspiracje polskim Percivalem i ścieżką dźwiękową z gry "Wiedźmin: Dziki Gon" zeszły jakby na dalszy plan.

piątek, 22 maja 2020

Jar, "Dziady". Recenzja.


"Dziady" (2019) to najnowsze dzieło niezwykle zasłużonej dla polskiej sceny folkowej kapeli Jar. Płyta ta różni się od swoich poprzedników, jednak tylko nieznacznie. Nadal jest to ten sam do cna słowiański, nieco pogański Jar. Nadal odnajdziemy w ich muzyce nieco transowości, nieco tanecznych rytmów, a także sporo surowych brzmień. Podstawowa różnica zasadza się bowiem na... jakości. Daleki jestem od umniejszania poprzednim dokonaniom zespołu. Zwyczajnie "Dziady" wznoszą muzykę kapeli na wyższy poziom.

wtorek, 19 maja 2020

Laboratorium Pieśni, "Rasti". Recenzja.


"Rasti" to trzeci album trójmiejskiej grupy Laboratorium Pieśni. Różni się on od ich dotychczasowych albumów. Aranże są bardziej rozbudowane, co tylko pozornie jest wartością dodatnią. W rzeczywistości sprawia to, że wiele utworów, nawet tych skocznych, jest przesadnie i niepotrzebnie rozciąganych, przez co po kilku odsłuchanych pieśniach słuchacz zaczyna się nudzić. Pieśni jest zaledwie dziesięć, a łączny czas trwania albumu wynosi... 70 minut! Już pierwszy utwór, białoruska pieśń "Biaroza", trwa aż 10 minut. Ciężko zrozumieć zamysł dziewczyn z Laboratorium. Co nimi kierowało? Czy może chodziło im o bardziej transowe brzmienie? Cóż, jeśli tak, to transowe brzmienie można uzyskać całkiem żwawymi aranżacjami. Za przykład mogą posłużyć tradycyjne, szalone obery. Czy może chodziło o bardziej medytacyjne brzmienie? Cóż, upodobania w są różne, jednak jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że album ten bardziej będzie usypiał, niż wspomagał stan medytacji. Czy chodziło o coś innego? Nie wiem. Jednak o cokolwiek chodziło, to "Rasti" nie przeskakuje poprzeczki postawionej przez debiutancki "Rosna", ani przez bardzo specyficzne "Puste noce".

niedziela, 19 kwietnia 2020

Rod, "Rodowód". Recenzja.


"Rodowód" (2015) to trzeci album wejherowskiej kapeli Rod. Zdecydowanie różni się on od poprzednich dokonań zespołu. Przyczyny tego stanu rzeczy można by upatrywać w nieobecności wokalisty, Michała Mokrzyckiego, jednakże brak jego melorecytacji nie jest jedyną zmianą, jaka jest odczuwalna. Muzyka zaprezentowana na "Rodowodzie" zdaje się być bardziej niż dotąd osadzona w folkowych brzmieniach. Nadal mamy tu do czynienia z pokładami elektroniki i drum'n'bassowych bitów, jednakże obecność instrumentów analogowych zaznacza się tutaj zdecydowanie mocniej. Oprócz instrumentów piszczałkowych, liry smyczkowej i basu, które w zespole obecne są na stałe, pojawiają się gościnnie akordeon, gitara, perkusja, saksofon i puzon.

sobota, 11 kwietnia 2020

Ols, "Widma". Recenzja.


Ols to jednoosobowy projekt muzyczny Anny Marii Oskierko. Stylistycznie osadzony jest w klimatach darkfolk, neofolk i paganfolk. Do tej pory ukazały się dwa albumy tego projektu, "Ols" (2016) i "Mszarna" (2018). Niebawem, bo 17 kwietnia br. ukaże się jej trzeci album zatytułowany "Widma". Miałem okazję usłyszeć go wcześniej, więc w niniejszym wpisie podzielę się z Wami ogólnymi wrażeniami.

czwartek, 6 lutego 2020

Vuraj, "Kalyna". Recenzja.


Premiera EPki "Kalyna" białoruskiego zespołu Vuraj miała miejsce 4 lutego 2020 roku. Jednak określenie EPka wydaje się w tym wypadku być tu trochę na wyrost. Na album składają się cztery utwory. W dwóch z nich faktycznie usłyszymy całą kapelę. Pozostałe dwa są jednak nagraniami ludowych pierwowzorów, śpiewanych przez tradycyjnych śpiewaków. Mimo tak ograniczonej ilości materiału, "Kalyna" zasługuje na kilka słów komentarza.

czwartek, 30 stycznia 2020

Południca!, "Spóźnione wejście w XXI wiek". Recenzja.

"Metro, etno, retro trans"

Moja pierwsza przygoda z muzyką Południcy! miała czas jeszcze przed wydaniem przez tę niezwykłą kapelę debiutanckiego longplay'a. Dlatego też byłem w niemałym szoku, gdy okazało się, że "Spóźnione wejście w XXI wiek" (2010r.) jest dość mocno "uwspółcześnione" w stosunku do dema "Bajki mają zęby". Choć recenzenci nie szczędzili porównań do klimatów ludowych, etnicznych, a nawet szamańskich, takie określenia zdają się być cokolwiek przesadzone. Odnajdziemy tu oczywiście trochę inspiracji etnicznością, jednakże muzyka zaprezentowana na tym krążku jest przede wszystkim mieszaniną alternatywy, jazzu, folku i elektroniki. Nadal spotkamy tu sporo baśniowości, transowości i specyficznego klimatu, jednak w "inny" sposób niż wcześniej. Nie zaznamy tu tego nieuchwytnego wyobrażenia o słowiańskim pogaństwie, jakie mogliśmy doświadczyć na "Bajki mają zęby". Nawet "Łado" okazuje się nie być odwołaniem do pradawnego boga, tylko do samochodu.

środa, 18 grudnia 2019

Agmy - mantry słowiańskich bogów i 432 Hz


Ostatnimi czasy coraz większą popularność osiągają tzw. agmy, mające być rzekomo słowiańskim odpowiednikiem buddyjskich mantr. By lepiej przedstawić czym owe agmy mają być pozwolę sobie zacytować fragmenty opisów z dwóch stron internetowych o tematyce ezoterycznej:
"Agma (Агма) w tradycji słowiańskiej oznacza Słowo Mocy, które, gdy zostaje wypowiedziane, uruchamia i pobudza cały układ energetyczny do zmiany częstotliwości (dokładnie tak jak  przypadku buddyjskich mantr) sprzyjając przemianie ciała ale przede wszystkim i umysłu. Systematyczne powtarzanie Słów Mocy z poprzedzającą je wcześniej odpowiednią intencją, wprawia w głęboki stan medytacyjny, otwierając bramy do przemiany wewnętrznej"1.
"W kulturze słowiańskiej od czasów starożytnych praktykowano wymawianie mantr, a nazywano je AGMAMI - słowami mocy, w które wciela się Bóg. Słowiańscy szamani, uzdrowiciele, kapłanki używali mocy mantr do pracy z wewnętrznymi wibracjami człowieka, które zawierają moc zmieniania rzeczywistości zewnętrznej"2.
Brzmi nieprawdopodobnie? Bo i żadnych słowiańskich mantr nigdy nie było (albo nigdy dotąd, jeśli uznać współczesne próby ich wprowadzenia). To bardzo dziwne i znamienne, że pieśni o rzekomo starożytnym i rodzimym rodowodzie nie zostały nigdzie wcześniej odnotowane. Nie znajdziemy nawet wzmianki o nich w żadnym ze źródeł średniowiecznych, ani nawet w bogato opisanej XIX-wiecznej etnografii. Nie znajdziemy ani jednej agmy w żadnym z sześciesięciu sześciu tomów "Dzieł Wszystkich Oskara Kolberga", ani w ZWAK (Zbiór Wiadomości do Antropologii Krajowej, wydany staraniem Komisji Antropologicznej Akademii Umiejętności, Kraków 1877-1894), czy w MAAE (Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne wydawane staraniem Komisji Antropologicznej Akademii Umiejętności, Kraków 1896-1919), ani w żadnym numerze miesięcznika "Wisła" (Warszawa 1887-1916), czy "Ludu" (Polskie Towarzystwo Ludoznawcze, 1895-obecnie). Dziwnym "przypadkiem" na te rodzime mantry nie zwróciło uwagi setki badaczy kultury i duchowości Słowian. Spisek? Zdecydowanie nie. Po prostu mamy do czynienia z próbą podpięcia współczesnego pomysłu pod istniejącą tradycję.

sobota, 26 października 2019

Ďyvina, "Počva". Recenzja.


Ďyvina to czeski pagan folkowy zespół z Ostravy. Jak sami piszą, w swej muzyce czerpią inspiracje z "historycznego folkloru, szamanizmu, transcendentalnych doświadczeń i połączenia z nieskalaną formą natury". Co ciekawe, teksty utworów napisane są w języku międzysłowiańskim. Jak dotąd zespół wydał jeden album krótkogrający pt. "Počva" (2019).

czwartek, 25 kwietnia 2019

Czarodzielnica - pogańskie święto, którego... nie było

"Valpurgina noć" (Bele Čikoša Sesije, przed 1920; domena publiczna)
O czarodzielnicy zapewne słyszało sporo osób zainteresowanych religijnością dawnych Słowian. W powszechnej świadomości utrwaliła się ona za sprawą piosenki Żywiołaka "Czarodzielnica" jako jedno ze świąt majowych, jako noc odprawiania czarów i zebrań czarownic. Mam nadzieję, że nie trzeba nikomu tłumaczyć jak działa internet i w jaki sposób raz rzucona w jego toń informacja nabiera z czasem coraz to nowych szczegółów. Przeglądając obecnie różne strony o tematyce słowiańskiej i/lub ezoterycznej napotkamy się na wiele intrygujących artykułów mówiących o tym, czym czarodzielnica dawniej była. Bazując na tych "źródłach" dowiedzieć się można, że była to noc z 30 kwietnia na 1 maja, w czasie której odbywały się sabaty czarownic. Palono wówczas ognie ku czci Matki Ziemi i Rogatego Ojca zwanego u Słowian Welesem. Było to święto miłości podobne do Kupały, w czasie którego można było dokonywać jednorocznych zaślubin. Ogólnie czarodzielnica jest tym samym świętem co celtyckie Beltaine i germańska Noc Walpurgi. Problem jest jednak taki, że CZARODZIELNICA JEST ŚWIĘTEM ZMYŚLONYM. Na próżno szukać o tym święcie informacji starszych niż sama piosenka Żywiołaka. Czarodzielnica nie pojawia się w źródłach dotyczących religii Słowian, zarówno w starszych, jak i późnych. Nie odnajdujemy informacji o takim święcie zarówno w średniowiecznych kronikach chrześcijańskich, ani w źródłach arabskich, ani w bogato zachowanym i szeroko opisanym folklorze. Oprócz tego są jeszcze inne nieścisłości. Koncept boskiej pary, Matki Ziemi i Rogatego Ojca, pochodzi z 'religii' wicca i nie ma bezpośredniego (!) przełożenia na grunt słowiański. Palenie ogni dla Welesa w maju może i ma jakiś z sens z perspektywy kultu indywidualnego, lecz święto poświęcone panu świata podziemnego nie ma w tym terminie racji bytu. Takich chybionych pomysłów towarzyszących czarodzielnicy można by wskazać jeszcze sporo.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Biały Kruk: wczesna twórczość krakowskiej Południcy!

"Białolico, córuś moja piękna
Na twe lica księżyc wstydem pęka
Bójże się ty sama chodzić nocą
Nocą diabły kopytem łomocą"
Fragment utworu "Chwaścioki" kapeli Południca!
Południca! na Maj Music Festival, Katowice Muchowiec, 9 maja 2010 r.
Opisując lub recenzując muzykę na naszych łamach zazwyczaj biorę na warsztat albumy dostępne do kupienia lub legalnego pobrania z internetu. Tym razem pragnę Wam przybliżyć białego kruka, jakim jest wczesna twórczość krakowskiej Południcy! (tak, nazwa zespołu zawiera wykrzyknik) i owiane tajemnicą demo "Bajki mają zęby". Choć cała ta twórczość była dostępna do darmowego pobrania na nieistniejącej już stronie zespołu lub do odsłuchu na prehistorycznym MySpace, to po premierze debiutanckiego albumu "Spóźnione wejście w XXI wiek" kapela postanowiła odciąć się od poprzednich dokonań usuwając z oficjalnych kanałów odpowiednie pliki. Moim zdaniem zupełnie niesłusznie. Tym samym nie mogę Wam, drodzy Czytelnicy, podlinkować żadnego z ówczesnych utworów. Nie mogę też zachęcać Was do wyszukania przez google plików znajdujących się w różnych zakamarkach sieci z naruszeniem praw autorskich. Choć oczywiście czegoś takiego jesteście w stanie swobodnie dokonać.

wtorek, 26 lutego 2019

Żywiołak, "Wendzki sznyt". Recenzja.

"Więc kochaj mnie nieprzytomnie
Bym mogła znowu powrócić
W skrzydłach wieczności przylecieć
By się zatracić w tobie
 

Więc kochaj mnie nieprzytomnie
Bym ci się mogła opierać
W skrzydłach wieczności powrócić
I w twych ramionach umierać"
Najnowszy album Żywiołaka, "Wendzki sznyt", jest pozycją cokolwiek niejednoznaczną i pokusiłbym się o stwierdzenie, że również kontrowersyjną. Z jednej strony kapela roztacza nam swoją autorską wizję fantastycznej Słowiańszczyzny, z drugiej zaś jesteśmy przez zespół częstowani cytatami z kronik i innych źródeł dotyczących słowiańskich ludów doby wczesnego średniowiecza. Ta niejednoznaczność jest zarówno tym, za co można ów album pokochać, jak i tym, za co można chcieć go odłożyć na półkę i już więcej do niego nie wracać. Mi osobiście bliżej do tej pierwszej opcji.


"Wendzki sznyt" rozpoczyna się tam, gdzie skończyły się "Pieśni pół/nocy", tj. w motywie z utworu "Po morze" zamykającego poprzedni album. "Christiana mare", której tekst został napisany na podstawie "Troi północy" Zofii Kossak i Zygmunta Szatkowskiego (tej książce poświęcimy zapewne osobny wpis) i "Polskich tradycji morskich" Hieronima Kroczyńskiego, opowiada głosem Roberta Wasilewskiego o strasznych nieszczęściach, których doświadczyć mieli Żydzi zamieszkujący Moguncję, Wormację, Trewir i Bawarię z winy ekspansywnego chrześcijaństwa. Niestety zweryfikowanie padających w tym utworze informacji lub chociaż określenie ich potencjalnej wiarygodności i prawdopodobieństwa leży poza moimi kompetencjami. Niemniej jednak, takie rozpoczęcie albumu doskonale zarysowuje nam klimat, w jakim utrzymana będzie reszta kompozycji.

piątek, 6 kwietnia 2018

roberto DELIRA & Kompany, "Zabobon". Recenzja.

"Świat zabobonu nas otacza
I choć nie wierzysz przecież wiesz
Że gdzieś za miedzą bies się czai
A w ciemnej chacie Zmora jest"
Był taki czas w twórczości Żywiołaka, kiedy to wspomniana formacja pracując nad albumem "Globalna wioska" oddaliła się od swoich korzeni. W muzyce zespołu zaczęło brakować pewnej dozy mroku i psychodeli. Lider Żywiołaka, Robert Jaworski, chcąc kontynuować w swojej twórczości obrany styl powołał do życia projekt roberto DELIRA & Kompany. Ów "skok w bok" zaowocował wydanym w 2010 r. mini albumem "Zabobon".


"Zabobon" zaskakuje już od samego otwarcia. Trzeba przyznać, że wykorzystanie śpiewu gardłowego w piosence "Jarowit Jaryło" jest zabiegiem dosyć ekstrawaganckim. Dzięki niemu utwór zyskuje na głębi, staje się ciężki, mroczny, transowy. Brzmieniem przypomina dokonania rosyjskiej kapeli Очелье Сороки (Ochelie Soroki). Przyczepić by się można do tekstu autorstwa poety Grzegorza Żaka: Jarowit Jaryło jest bogiem typowo wiosennym, tak więc zwrot "Tyś pan wszelkich pór" nie powinien odnosić się do niego.