Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wielka Lechia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wielka Lechia. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 10 listopada 2019

Artur Wójcik, "Fantazmat Wielkiej Lechii. Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków". Recenzja.

O Wielkiej Lechii staje się coraz głośniej, a to za sprawą wydawania kolejnych książek traktujących o tym zmyślonym imperium, a także postępującej profesjonalizacji działań jej zwolenników. W odpowiedzi na turbolechickie (tak, jest to określenie wartościujące negatywnie, niemniej bardzo trafne) publikowane są liczne artykuły demaskujące, głównie na blogach i portalach tematycznych takich jak np. Sigillum Authenticum, Mitologia Współczesna, Seczytam, czy histmag. Do tej pory ukazała się również zaledwie jedna pozycja książkowa polemizująca z Imperium Lechickim - "Wielka Lechia. Źródła i przyczyny teorii pseudonaukowej okiem historyka" autorstwa Romana Żuchowicza, jednakowoż jest to pozycja daleka od ideału (bynajmniej nie ze względów merytorycznych). 6 listopada '19 ukazała się kolejna książka traktująca o tym nieszczęsnym zagadnieniu. Mowa o "Fantazmacie Wielkiej Lechii. Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków" Artura Wójcika (odpowiedzialnego za wspomniany wcześniej blog Sigillum Authenticum).


"Fantazmat Wielkiej Lechii..." w żadnym wypadku nie jest polemiką z twierdzeniami piewców lechityzmu. Określiłbym tę książkę raczej jako podręcznik dla niezorientowanych. Autor, historyk z wykształcenia, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, w przystępny sposób przybliża problematykę i genezę wielkolechicką, kwestie źródłoznawcze, a także z niezwykłą łatwością obala najbardziej popularne twierdzenia turbolechitów. Sporo miejsca w książce poświęca na streszczenie treści, które zwolennicy imperium lechickiego traktują jako dowody na istnienie starożytnego państwa polskiego, czy to mowa o średniowiecznych kronikach, czy o nadinterpretowanych lub zdezaktualizowanych badaniach i opracowaniach naukowych, czy publikacjach pseudonaukowych, a nawet nowożytnych fałszerstwach. Obala też pogląd jakoby środowisko naukowe twierdziło uparcie, że przed Mieszkiem I na ziemiach polskich nie było absolutnie nic, a sami Polacy mieli zejść z drzew po rzekomym "chrzcie Państwa Polskiego". Rozkłada na czynniki pierwsze i obala tezy o koronacji Bolesława Chrobrego na cesarza Zachodniej Europy, jak i na cesarza Słowiańszczyzny (Lechii). Z kolei w ostatnim rozdziale Wójcik prezentuje ciekawą teorię spiskową, cokolwiek w postaci trudnej do zweryfikowania hipotezy, jakoby ruchy turbolechickie miały być efektem działań geopolitycznych Federacji Rosyjskiej.

sobota, 10 listopada 2018

Roman Żuchowicz, "Wielka Lechia. Źródła i przyczyny popularności teorii pseudonaukowej okiem historyka". Recenzja.

O fantazmacie Wielkiej Lechii na pewno słyszał każdy miłośnik rodzimej historii. Pseudonaukowa teoria opierająca się na bardzo lichych przesłankach zyskuje coraz większą popularność. Działalność internetowa piewców alternatywnej historii Polski, takich jak Bieszk, Szydłowski, czy Kosiński, a także pisane przez nich książki, wydane nakładem wydawnictwa Bellona, docierają do coraz większego grona odbiorców. Nie dziwi więc reakcja środowiska naukowego, któremu nie w smak promocja "januszowej historii". W kontrze do turbolechickich wypocin ciekawe i merytorycznie poprawne teksty są publikowane na takich stronach, jak Sigillum Authenticum, seczytam, czy piroman.org. Człowiek odpowiedzialny za ostatnią z wymienionych stron, Roman Żuchowicz, historyk doktoryzujący się w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, podjął się napisania książki polemizującej z teorią Wielkiej Lechii. W ten sposób w nasze ręce mogła dostać się "Wielka Lechia. Źródła i przyczyny popularności teorii pseudonaukowej okiem historyka".


Autor zawarł w omawianej książce takie kwestie jak: metodologia i ograniczenia badań historycznych i archeologicznych; wywiady z naukowcami, których wypowiedzi mają na celu ułatwienie czytelnikowi zrozumienie pewnych zagadnień; a także krytyka i objaśnienie rzekomych dowodów potwierdzających istnienie Wielkiej Lechii.

wtorek, 26 czerwca 2018

Kronika Prokosza: przebiegłe fałszerstwo i dziecko swoich czasów

W XIX wieku istniał zwrot „skrzynia Dyamentowskiego”, oznaczający stek grubych fałszów i bezmyślnego kłamstwa. Kim był słynny fałszerz dokumentów Przybysław Dyamentowski i co miał wspólnego z Kroniką Prokosza, jednym z głównych „źródeł” potwierdzających rzekome istnienie Wielkiej Lechii?


XVII i XVIII wiek to czasy największego rozkwitu kultury sarmackiej, opierającej się na przekonaniu szlachty, że pochodzi od starożytnego ludu Sarmatów. Poszczególne rody arystokratyczne zaczęły coraz intensywniej interesować się swoim pochodzeniem, tworząc rozległe drzewa genealogiczne, mające udowodnić ich koneksje z wielkimi królewskimi rodami. Jako że ich wiedza na temat przodków sięgała z braku źródeł w najlepszym wypadku XIV wieku, często umieszczali w drzewach genealogicznych postaci całkowicie zmyślone. Tym sposobem Sobiescy za swoją pramatkę uznali Wizimirę Teodorę, córkę bezpotomnego księcia Leszka Czarnego, Tarnowscy rzekomą księżniczkę mazowiecką Gertrudę, a Radziwiłłowie wywodzili swój ród od weneckiego wodza Palemona. Nawet król Stanisław August Poniatowski szczycił się pochodzeniem z rodu Torellich, którego korzenie sięgały z kolei dynastii Ludolfingów.

Dowodem na fałszywość tych rodowodów są pojawiające się w nich nazwiska rzekomo średniowiecznych rodów, które wówczas jeszcze nie istniały, a przede wszystkim fakt, że kolejne drzewa genealogiczne wymienionych rodzin kompletnie różniły się między sobą. Kiedy szlachta potrzebowała dowodów na poparcie fikcyjnych korzeni, do akcji wkraczali fałszerze źródeł historycznych. Jednym z najsłynniejszych był Przybysław Dyamentowski, autor osławionej Kroniki Prokosza.