Andrzej Bieńkowski w swej książce "Ostatni wiejscy muzykanci" przybliża czytelnikowi zapomniany świat wiejskiej muzyki. Ukazuje jego kulisy, jego wzloty, bolączki, utracone nadzieje, (nie)zwykłe historie (nie)zwykłych ludzi. Czytelnik ma więc okazję zanurkować w prawdziwy świat folkloru, prawdziwej muzyki tradycyjnej, z dala od wykoślawienia państwowych Zespołów Pieśni i Tańca.
Książka Bańkowskiego jest swego rodzaju reportażem i podsumowaniem ponad dwudziestu lat badań terenowych autora. Jest zbiorem historii, anegdot, fotografii. Jest dokumentem zawierającym obraz odchodzącej w zapomnienie wsi. Autor nie ucieka od prób uchwycenia powodów takiego stanu rzeczy. Wnikliwie analizuje przyczyny odsunięcia w cień dawnych mistrzów. Zdumiewającym jak dawni mistrzowie, dawni "szamani wesel" zostali pozostawieni samym sobie, opuszczeni ze swoją muzyką. Dzięki "Ostatnim wiejskim muzykantom" możemy poznać autentyczny świat wiejskiego folkloru. Dla przeciętnego Kowalskiego takim obrazem pozostają wspomniane wyżej Zespoły Pieśni i Tańca. Jednak mistrzowie nie byli zainteresowani dołączaniem do nich, zajęci ogrywaniem kolejnych wesel. ZPiT zostało rekrutowanie grajków miernych, potrafiących zagrać tylko podstawową melodię, bez wszystkich ozdobników, improwizacji, bez właściwego tej muzyce "feelingu". A tymczasem muzyka mistrzów charakteryzowała się swoistą transowością i różnorodnością. Prawdziwy mistrz potrafił ogrywać krótki motyw oberka godzinami tak, aby ani razu nie powtórzyć się w użytych ozdobnikach. Improwizacja była stałym elementem gry dawnych skrzypków.