niedziela, 26 maja 2019

Andrzej Bieńkowski, "Ostatni wiejscy muzykanci". Recenzja.

Andrzej Bieńkowski w swej książce "Ostatni wiejscy muzykanci" przybliża czytelnikowi zapomniany świat wiejskiej muzyki. Ukazuje jego kulisy, jego wzloty, bolączki, utracone nadzieje, (nie)zwykłe historie (nie)zwykłych ludzi. Czytelnik ma więc okazję zanurkować w prawdziwy świat folkloru, prawdziwej muzyki tradycyjnej, z dala od wykoślawienia państwowych Zespołów Pieśni i Tańca.


Książka Bańkowskiego jest swego rodzaju reportażem i podsumowaniem ponad dwudziestu lat badań terenowych autora. Jest zbiorem historii, anegdot, fotografii. Jest dokumentem zawierającym obraz odchodzącej w zapomnienie wsi. Autor nie ucieka od prób uchwycenia powodów takiego stanu rzeczy. Wnikliwie analizuje przyczyny odsunięcia w cień dawnych mistrzów. Zdumiewającym jak dawni mistrzowie, dawni "szamani wesel" zostali pozostawieni samym sobie, opuszczeni ze swoją muzyką. Dzięki "Ostatnim wiejskim muzykantom" możemy poznać autentyczny świat wiejskiego folkloru. Dla przeciętnego Kowalskiego takim obrazem pozostają wspomniane wyżej Zespoły Pieśni i Tańca. Jednak mistrzowie nie byli zainteresowani dołączaniem do nich, zajęci ogrywaniem kolejnych wesel. ZPiT zostało rekrutowanie grajków miernych, potrafiących zagrać tylko podstawową melodię, bez wszystkich ozdobników, improwizacji, bez właściwego tej muzyce "feelingu". A tymczasem muzyka mistrzów charakteryzowała się swoistą transowością i różnorodnością. Prawdziwy mistrz potrafił ogrywać krótki motyw oberka godzinami tak, aby ani razu nie powtórzyć się w użytych ozdobnikach. Improwizacja była stałym elementem gry dawnych skrzypków.

niedziela, 19 maja 2019

Kapela ze wsi Warszawa, "Re:akcja mazowiecka". Recenzja.


Kapela ze wsi Warszawa powróciła do swych korzeni. Taki obrót spraw niezmiernie cieszy, gdyż uprzednie eksperymenty z muzyką świata udawały się Kapeli w bardzo różnym stopniu. O ile na albumie "Nord" elementy world music były subtelne i czasem trudne do wychwycenia, o tyle na "Święcie Słońca" potrafiły one nie tylko zaskoczyć, ale i zaatakować słuchacza niemal psując całą kompozycję i radość ze słuchania. "Re:akcja mazowiecka" jest całkowicie wolna od tego nieprzyjemnego ryzyka. Jest próbą powrotu na stare tory, próbą jak najbardziej udaną, a zarazem pełną świeżości.

niedziela, 5 maja 2019

Przemysław Urbańczyk, "Zanim Polska została Polską". Recenzja.


"Zanim Polska została Polską" (2015) Przemysława Urbańczyka miało początkowo być wznowieniem jego monografii z 2008 roku pt. "Trudne początki Polski". Autor stwierdził jednak, że książki tej nie da się tej poprawić i trzeba ją napisać na nowo. Jak sam twierdzi, przyszło mu polemizować z własnymi poglądami sprzed siedmiu lat. Z poprzedniej pozostały dwa ostatnie rozdziały, zaktualizowane i częściowo zmienione.

Urbańczyk klarownie wykłada nam swój cel i prezentowane przez siebie stanowisko. Myślenie o czasach wczesnopiastowskich i "plemiennych" jest w Polsce pełne błędnych dogmatów, mylnych przeświadczeń i wygodnych wniosków. Badacze uparcie trzymają się pomysłów, które co rusz podważa archeologia, antropologia i językoznawstwo. Nie mają odwagi oderwać się od niewiele mówiących tekstów źródłowych i wejść na grząski, ale dający lepsze perspektywy, grunt nowych teorii i interpretacji. Autor, chcąc to zmienić, kreuje się na "badacza myślącego" i, choć nie mówi o tym wprost, uważa się za jednego z tych nielicznych, którzy mają niezwykłą umiejętność łączenia talentu "spekulacyjnego" z wyczerpującą wiedzą na temat źródeł. Z wyczuwalnym poczuciem wyższości podkreśla, że korzysta z ważnych zagranicznych książek, które nie wzbudziły zainteresowania jego polskich kolegów, dostrzega rzeczy przed nimi zakryte i demaskuje charakteryzujące ich myślenie zdradliwe ekstrapolacje. Uczyniwszy się poszukiwaczem historycznej prawdy, forsuje teorie dość zaskakujące. Argumentuje je sensownie, choć nierzadko w duchu sofistycznym. Jednak nie najważniejsze w jego książce będą wnioski, lecz sam proces podważania dotychczasowych poglądów i szukanie nowych rozwiązań.

wtorek, 30 kwietnia 2019

Czy Pismo Święte wspomina o dawnym Imperium Lechitów?

Jednym z najbardziej rozpowszechnionych mitów, dotyczących rzekomego Imperium Lechitów, jest występowanie starożytnej Lechii na kartach "Biblii". Faktycznie - choć w obecnych tłumaczeniach pojawia się taka nazwa, to nie ma ona nic wspólnego z pierwotną, słowiańską państwowością. Mit biblijny jest natomiast wspaniałym przykładem manipulacji i pseudonauki używanej przez tzw. turbosłowian.

Samson i Dalia. Biblijny Samson miał pokonać Filistynów na wzgórzu, nazwanym później Lechi.
Oznaczało to oślą szczękę, przy pomocy której rozprawił się z przeciwnikami (domena publiczna)
Imperium Lechii jest jak skarb templariuszy i Święty Graal. W polskiej popkulturze pełni rolę niewyjaśnionej zagadki, która pobudza wyobraźnię i zachęca do tworzenia coraz to bardziej skomplikowanych konstrukcji myślowych. Na pierwszy rzut oka wydają się one być uzasadnioną chęcią stawiania nauce pytań, jednak przy bliższym poznaniu okazują się jedynie sprytną erystyką, bazującą na niewiedzy odbiorców.

Jednym z ulubionych chwytów tzw. turbosłowian są pseudonaukowe zabawy lingwistyczne, które mają udowadniać, że nazwa lub pojęcie Lechii istniało setki lat przed naszą erą. Dociekania zazwyczaj zdają się być erudycyjne, sprawnie łączą w logiczny ciąg różne elementy językoznawcze, sęk w tym, że na ogół w dużej części zmyślone i nieprawdziwe. Bez szczegółowej wiedzy na temat języka trudno te mity zweryfikować. Jedną z takich legend jest rzekome występowanie Imperium Lechitów na kartach "Starego Testamentu", co miałoby być dowodem nie tylko na jego istnienie, ale i rozległość. Wszak bohaterowie "Pisma" starożytnej Lechii prawie dotykają, bezpośrednio z nią graniczą, a więc śmiało można jej granice rysować gdzieś wśród pagórków i pustyń Żyznego Półksiężyca.

sobota, 27 kwietnia 2019

Krzysztof Jagiełło, "Piast Mściciel". Recenzja.

Literacka wersja początków państwa polskiego. Legendarny Piast Kołodziej staje do walki przeciwko podstępnemu Popielowi…

Krzysztof Jagiełło w powieści "Piast Mściciel" przedstawił literacką interpretację legendy o Piaście Kołodzieju. Nie jest to wyidealizowana historia - nie przypomina podań Galla Anonima czy Wincentego Kadłubka. Jednak w żadnym wypadku nie umniejsza to recenzowanej książce.


Świat najazdów, zasadzek, walk... ale również wieców, świąt, dożynek, Marzann... intryg, układów, wielkiej polityki w mikro skali... o tym wszystkim opowiada stary mnich na kartach powieści Krzysztofa Jagiełły.

Prapoczątki państwa polskiego okrywa mrok tajemnicy. Spisujący dzieje dynastii Piastów autor nazwany przez potomnych Gallem Anonimem przedstawił wpisujący się w średniowieczne kronikarstwo początki kariery przodków Bolesława Krzywoustego. Są tam również legendy, które wyjaśniają dojście przodków Mieszka do władzy na ziemiach polskich. Za Gallem poszło kilku innych dziejopisów, którzy chcąc rozjaśnić owe mroki dziejowe - jak Mistrz Wincenty zwany Kadłubkiem - dopisało szereg fantastycznych podań i pobudziło wyobraźnię kolejnych pokoleń czytelników.

Ten problem nie dotyczy Krzysztofa Jagiełły, który może pisać w gruncie rzeczy co chce. Ma do dyspozycji zdobycze nauki (narzędzia badawcze, źródła archeologiczne, liczne opracowania naukowe itp.), lecz także komfort, że nikt nie będzie oceniać zgodności jego powieści z faktami. W końcu każdy pisarz ma swoistą licentia poetica.

czwartek, 25 kwietnia 2019

Czarodzielnica - pogańskie święto, którego... nie było

"Valpurgina noć" (Bele Čikoša Sesije, przed 1920; domena publiczna)
O czarodzielnicy zapewne słyszało sporo osób zainteresowanych religijnością dawnych Słowian. W powszechnej świadomości utrwaliła się ona za sprawą piosenki Żywiołaka "Czarodzielnica" jako jedno ze świąt majowych, jako noc odprawiania czarów i zebrań czarownic. Mam nadzieję, że nie trzeba nikomu tłumaczyć jak działa internet i w jaki sposób raz rzucona w jego toń informacja nabiera z czasem coraz to nowych szczegółów. Przeglądając obecnie różne strony o tematyce słowiańskiej i/lub ezoterycznej napotkamy się na wiele intrygujących artykułów mówiących o tym, czym czarodzielnica dawniej była. Bazując na tych "źródłach" dowiedzieć się można, że była to noc z 30 kwietnia na 1 maja, w czasie której odbywały się sabaty czarownic. Palono wówczas ognie ku czci Matki Ziemi i Rogatego Ojca zwanego u Słowian Welesem. Było to święto miłości podobne do Kupały, w czasie którego można było dokonywać jednorocznych zaślubin. Ogólnie czarodzielnica jest tym samym świętem co celtyckie Beltaine i germańska Noc Walpurgi. Problem jest jednak taki, że CZARODZIELNICA JEST ŚWIĘTEM ZMYŚLONYM. Na próżno szukać o tym święcie informacji starszych niż sama piosenka Żywiołaka. Czarodzielnica nie pojawia się w źródłach dotyczących religii Słowian, zarówno w starszych, jak i późnych. Nie odnajdujemy informacji o takim święcie zarówno w średniowiecznych kronikach chrześcijańskich, ani w źródłach arabskich, ani w bogato zachowanym i szeroko opisanym folklorze. Oprócz tego są jeszcze inne nieścisłości. Koncept boskiej pary, Matki Ziemi i Rogatego Ojca, pochodzi z 'religii' wicca i nie ma bezpośredniego (!) przełożenia na grunt słowiański. Palenie ogni dla Welesa w maju może i ma jakiś z sens z perspektywy kultu indywidualnego, lecz święto poświęcone panu świata podziemnego nie ma w tym terminie racji bytu. Takich chybionych pomysłów towarzyszących czarodzielnicy można by wskazać jeszcze sporo.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Biały Kruk: wczesna twórczość krakowskiej Południcy!

"Białolico, córuś moja piękna
Na twe lica księżyc wstydem pęka
Bójże się ty sama chodzić nocą
Nocą diabły kopytem łomocą"
Fragment utworu "Chwaścioki" kapeli Południca!
Południca! na Maj Music Festival, Katowice Muchowiec, 9 maja 2010 r.
Opisując lub recenzując muzykę na naszych łamach zazwyczaj biorę na warsztat albumy dostępne do kupienia lub legalnego pobrania z internetu. Tym razem pragnę Wam przybliżyć białego kruka, jakim jest wczesna twórczość krakowskiej Południcy! (tak, nazwa zespołu zawiera wykrzyknik) i owiane tajemnicą demo "Bajki mają zęby". Choć cała ta twórczość była dostępna do darmowego pobrania na nieistniejącej już stronie zespołu lub do odsłuchu na prehistorycznym MySpace, to po premierze debiutanckiego albumu "Spóźnione wejście w XXI wiek" kapela postanowiła odciąć się od poprzednich dokonań usuwając z oficjalnych kanałów odpowiednie pliki. Moim zdaniem zupełnie niesłusznie. Tym samym nie mogę Wam, drodzy Czytelnicy, podlinkować żadnego z ówczesnych utworów. Nie mogę też zachęcać Was do wyszukania przez google plików znajdujących się w różnych zakamarkach sieci z naruszeniem praw autorskich. Choć oczywiście czegoś takiego jesteście w stanie swobodnie dokonać.