czwartek, 2 kwietnia 2020

Dziś każdy może zostać szamanem, czyli wyobrażenia a rzeczywistość

Aleksander Karcz, "Wołchw", 2017 r.
(na wolnej licencji: CC BY-SA 4.0)
Kultura i wierzenia Słowian są od pewnego czasu obiektem wzmożonego zainteresowania. Niestety wraz z tym zainteresowaniem nie idzie w parze trzeźwe i krytyczne spojrzenie na tzw. źródła. Co i rusz pojawiają się jakieś wzięte z kosmosu pomysły dotyczące dawnej Słowiańszczyzny. Mowa tu między innymi o takich fantasmagoriach jak Wielka Lechia, słowiańska joga czarownic, kapłanki Ladacznice na Łysej Górze, czy słowiańskie mantry. Odnośnie Wielkiej Lechii pojawiło się już na naszych łamach kilka wpisów, pozostałym z wyżej wymienionych tematów poświęcimy odpowiednio dużo miejsca w przyszłości. Warto jednak zwrócić uwagę, że pomiędzy tymi wszystkimi pomysłami obecne są przeróżne wyobrażenia na temat duchowości, usposobienia i mentalności dawnych Słowian. Są to wyobrażenia powielane bezrefleksyjnie i często bezwiednie. W niniejszym wpisie skupimy się właśnie na owych wyobrażeniach.

Relacja Słowianie - natura
Jednym z najczęściej powielanych mitów dotyczących pogańskich ludów jest ich harmonijne współistnienie ze światem natury. Nie inaczej jest w przypadku Słowian. Wszak w kronikach poświadczone jest, że posiadali oni święte gaje otoczone specjalną czcią. Jednakże nie stanowi to dowodu na to, że wszystkie lasy były traktowane z takim samym szacunkiem, wręcz przeciwnie. Święte gaje były specjalnie oddzieloną przestrzenią o charakterze sakralnym. Do pozostałej przestrzeni niebędącej ekumeną (światem poznanym) Słowianie, podobnie jak przedstawiciele innych kultur "pierwotnych", mieli ambiwalentny stosunek. Z jednej strony świat natury cieszył się szacunkiem, jednak był to szacunek powodowany raczej trwogą niż ekologiczną świadomością. Aekumena (świat niepoznany) była bowiem wielce tajemnicza i groźna, pełna demonów, upiorów i wrogich sił. Z drugiej strony Słowianom nie była obca gospodarka rabunkowa, polegająca na maksymalnym wyeksploatowaniu danego fragmentu przestrzeni. Za przykład niech posłuży wypalanie fragmentów lasów (gospodarka żarowa) i następująca później jednopolówka, trwająca nawet kilkanaście lat. Pamiątką po takiej gospodarce są nazwy miejscowości takie jak Żary, Żory, Żagań, Zgorzelec, Żarska Wieś, Żarki Średnie, Żarka nad Nysą (na południowym wschodzie Polski i na Ukrainie znane są także miejscowości i szczyty gór o nazwie Czerteż, która oznacza jeden z rodzajów gospodarki żarowej). Co ciekawe, gospodarka żarowa wiąże się z jedną z możliwych etymologii jednego z plemion łużyckich, pod wdzięczną nazwą Zara/Żarowianie.

Odnośnie relacji z naturą ciekawie wypada współczesne spojrzenie słowianofilów na zjawiska atmosferyczne. Czasem na wydarzeniach folkowych i okołorodzimowierczych można napotkać następujący obrazek: gęstnieją chmury, w dali słychać pierwsze grzmoty, zaczyna mżyć, podnosi się wiatr, w końcu uderza gdzieś nieopodal pierwszy piorun. Losowy słowianofil, czy też inny poganin, wychodząc na otwartą przestrzeń, czasem nawet chwiejnym krokiem, podnosi butelkę/róg z piwem lub miodem i krzyczy "Sława Perunowi!". Przecież nic mu się nie stanie! Wszak czci bogów, którzy go chronią. Nie ma znaczenia, że robi to od święta albo jeszcze rzadziej, że własne zapatrywania stawia ponad wiedzę przodków, czy - patrząc bardziej ateistycznie - prawa fizyki mogą mieć w nosie jego wiarę lub niewiarę. Dawniej ludzie na wsiach, czy nawet w grodach, na widok burzy drżeli ze strachu o gospodarstwo, dobytek, a nawet własne życie. Nie znali komfortu mieszkania w budynkach z piorunochronami. Wznosili wtedy modły do bogów i innych sił nadprzyrodzonych, stosowali liczne zabiegi ochronne, zabezpieczali domostwa różnymi apotropeionami, zapalali w oknach świece gromniczne itd. Nie wychodzili bez powodu na pole narażając się burzy, stawiając niejako wyzwanie Gromowładnemu.

Alphonse Maria Mucha, "Přísaha Omladiny pod Slovanskou lípou", 1926r. (domena publiczna)
Słowianie hipisi
Kolejnym dziwnym wyobrażeniem o Słowianach jest pojawiające się na różnych stronach internetowych przekonanie o ich szlachetności. Wg różnych turbosłowian (choć nie tylko turbosłowian, czasem takie przekonanie podzielają osoby po prostu świeże w temacie) dawni mieszkańcy tych ziem mieli być pokojowo nastawieni do świata, nie znać przemocy, handlu niewolnikami, a nawet mieli być społeczeństwem matriarchalnym (sic!). Dopiero kontakt z chrześcijańską kulturą zachodu miał wpoić w ludzi słowa wszelkie zło. Tymczasem każda z tych kwestii to zwykła bujda, którą łatwo zweryfikować. Na temat przemocy stosowanej przez przedchrześcijańskich Słowian przeczytać możemy sporo w kronikach i źródłach arabskich. Można zastanawiać się, czy chrześcijańscy kronikarze celowo przedstawiali naszych pogańskich przodków w złym świetle, by uzasadnić potrzebę ich chrystianizacji. Nie wydaje się jednak, by Słowianie mieli stanowić wyjątek wśród ludów Barbaricum, poza tym potwierdzenie brutalnych praktyk odnajdujemy w ustaleniach archeologii, w tym nawet odnośnie ewentualnych ofiar z ludzi.

Niewolnictwo z kolei było jak najbardziej znane Słowianom. Jeden z najsłynniejszych targów żywym towarem znajdował się w Pradze. Jest wysoce prawdopodobne, że to właśnie handel niewolnikami przyczynił się w znacznym stopniu do rozwoju państwa wczesnopiastowskiego. Sami słowiańscy niewolnicy byli tak bardzo cenieni, że w pewnym momencie stanowili znaczącą większość żywego towaru nie tylko w Europie, ale i w świecie arabskim. Doprowadziło to nawet wyparcia z klasycznej łaciny słowa servus (niewolnik) przez etnonim Sclavus. Do dziś możemy spotkać się z pozostałościami tej zamiany: niem. sklaven i ang. slave.

Co zaś tyczy się matriarchatu, to termin ten został wymyślony przez antropologa gabinetowego, Johanna Bachofena i zaprezentowany po raz pierwszy w dziele "Das Mutterrecht" (1861 r.). Jego tezy nt. matriarchatu zostały dawno obalone, jednakże okazują się one zaskakująco żywotne nawet w środowisku naukowym (czasem można tylko zgadywać czy badacze powielają błędne schematy interpretacyjne nieświadomie, czy może celowo piszą prace nierzetelne, kierowani pobudkami ideologicznymi). W przypadku Słowian również nic nie wskazuje na to, by matriarchat miał pierwotnie być dominującym ustrojem społecznym. Nie posiadamy w źródłach żadnych wzmianek na ten temat. Pojawiające się w tekstach ibn Jakuba i Kosmasa informacje o Amazonkach na ziemi Słowian mają charakter zwykłej ciekawostki i są zapewne jednym z wędrujących motywów literackich. Z kolei fakt istnienia bogiń w słowiańskim panteonie niczego nie przesądza. Patrząc na źródła z epoki, kobiecych bóstw jest zaskakująco mało w i tak skromnym gronie nazwanych z imienia bogów. We wszelkich rekonstrukcjach słowiańskich mitów, wiodącą rolę pełnią przede wszystkim bóstwa męskie. W tym miejscu podam jeszcze przykład trochę przerysowany, ale w pełni oddający niemiarodajność oceny bazującej na roli kobiet w mitologii - w hinduizmie kobiece bóstwa (czy jak kto woli, kobiece aspekty Boga) cieszą się sporym szacunkiem i czcią, niemniej jednak nikomu z nas nie życzyłbym być kobietą w Indiach.


"Jestę wiedźmą, szeptuchą, szamanem"
Szukając w internecie (i poza nim) informacji o słowiańskich wydarzeniach i praktykach łatwo natrafić na wszelkiego rodzaju oszustów podających się za słowiańskich magów, szamanów, czarowników itp. Niemal za każdym razem mamy jednak do czynienia z kimś, kto chce naciągnąć naiwnych i nierozeznanych w temacie fascynatów Słowiańszczyzny, czy poszukiwaczy głębszej duchowości. Za przykłady mogą posłużyć między innymi popularna ostatnimi czasy słowiańska joga czarownic ("moc Beregini") mająca sięgać tradycją czasów matriarchatu, czy "zabiegi ozdrowieńcze" tradycja północy - moc przewodnika (tutaj jest bardzo kreatywnie, jej twórca, Nikołaj Szerstiennikow, twierdzi nawet, że został za jej odkrycie nagrodzony przez UNESCO, sic!).

Czasem jednak to nie chęć zysku, a zwykła naiwność i niewiedza, może też ignorancja i arogancja, sprawiają, że niektórzy twierdzą, że są słowiańskimi wiedzącymi - wiedźmami, szamanami, szeptuchami, guślarzami itd. Osoby te uważają, że znają i praktykują pradawne zwyczaje, mają dostęp do tajemnej wiedzy. Ich wiara w autentyczność ich działań jest przy tym całkowicie szczera. Nie wiedzą często, że kultywują tradycję w oderwaniu od tej właśnie tradycji, co łatwo da się zweryfikować za pomocą kilku celnych pytań. Za przykład mogą posłużyć szamani, którzy twierdzą, że nigdy nie odwiedzili zaświatów (a umiejętność odbywania transcendentalnych podróży po zaświatach jest właśnie tym, co czyni szamana). Innym, świetnym przykładem będzie coroczny "Zlot Szeptuch", który odbywa się w Makowie od 2017 roku. Przyznam, że gdy pierwszy raz usłyszałem o tej inicjatywie, byłem do niej pozytywnie nastawiony. Spodziewałem się prób przechwycenia praktyk prawdziwych szeptuch - prób podpartych wiarygodnymi metodami. Jednakże po wstępnej weryfikacji okazał się być to nie zlot szeptuch, a - nazwę to złośliwie - zlot ezograżyn.

Kiedyś długo zadawałem sobie pytanie o cel i motywację owych naiwnych quasikontynuatorów tradycji. Dlaczego decydują się nazwać siebie szamanami, szeptuchami, wiedźmami itd., pomimo iż nie mają zielonego pojęcia o tych profesjach? Dlaczego twierdzą, że są "prawdziwymi" wiedzącymi, mimo że nie zdają sobie sprawy z tego, że żywot wiedzącego jest okupiony masą wyrzeczeń, postów, przymusem przestrzegania różnych tabu i koniecznością czynienia posługi nawet wbrew własnej woli (często jest to jeden z wielu nakazów ze strony istot mitycznych, od których wiedzący zyskuje moc). Odpowiedzi wcale nie są proste i nie można lokować ich tylko i wyłącznie w niewiedzy. Potrzeba obcowania z sacrum jest często u tych ludzi bardzo silna. Być może pokierowani odpowiednio wcześnie, byliby w stanie faktycznie działać w ramach tradycji, na którą się powołują. A może zwykłe lenistwo każe im ignorować wszelkie niedogodności związane z praktykami magicznymi. Może faktyczna tradycja jest dla nich za mało atrakcyjna, z kolei sama pogańska stylistyka jak najbardziej im odpowiada. Być może zwykła głupota każe im myśleć, że po zapłaceniu kilku tysięcy (!) za weekendowy kurs szamanizmu faktycznie poznają jakąś wiedzę tajemną. Być może chodzi o nieposkromione ego i zazdrość wobec prawdziwych wiedzących. Parafrazując słowa Eliade, w całej historii religii to laicy starają się imitować doświadczenia ekstatyczne pewnych uprzywilejowanych jednostek. Od siebie dodam, że starają się dosyć nieumiejętnie.

Spodobała Ci się powyższa treść? Możesz postawić twórcy kawę [w tym miejscu].

Zobacz także:

4 komentarze:

  1. Opolczyk płakałby, jakby to przeczytał xD
    On chyba najbardziej promuje wizję kochających pokój i naturę Słowian-hipisów xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny artykuł! Już widzę jak niektórzy dostają bólu czterech liter za te kilka słów prawdy. xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślisz, że wszystko wiesz a nic nie wiesz. Dziwne, że o szamanizmie wypowiadają się zazwyczaj osoby, które nie mają z nim do czynienia, albo zdaje im się, że mają i że go praktykują. Tymczasem są to puste wydmuszki bez głębszej duchowości. Dobrze, że taki tekst powstał. Może szkoda, że jest aż tak zjadliwy, ale gdy się nie ma co się lubi, to się zadowala nawet rzeczami nieidealnymi. Darz bór!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakie złoto! xD
    Jazda po ezograżynach zawsze w cenie. One myślą, że praktykują lecznictwo duchowe, a często krzywdę robią ludziom.

    OdpowiedzUsuń