W dniu 14 czerwca 2019 roku w dziennikach Polska Press Grupa (np. "Nowości Toruńskie", "Kurier Lubelski" etc.) ukazał się artykuł Doroty Krupińskiej pt. "My Słowianie. Dzieci Mokoszy, czciciele Świętowita". Można by rzec, że jest to dobry sposób na promowanie rodzimowierstwa. Niestety artykuł został puszczony do druku bez pełnej autoryzacji i zawiera on sporo niejasności i przekłamań. Zaistniała więc potrzeba sprostowania pewnych kwestii, jednak części z zawartych w artykule informacji nie da się sprostować w prosty sposób. Przyjmijmy więc, że niniejszy artykuł będzie polemiką z artykułem Doroty Krupińskiej.
Obchody rodzimowierczego święta Stado, Owidz 2017 (fot. Chociemir Łożański) |
Nim jednak przejdę do polemiki warto napisać kilka dodatkowych słów wprowadzenia. Autor niniejszego tekstu jest rodzimowiercą od lat ośmiu. Będąc członkiem rodzimowierczych grup takich jak Stowarzyszenie Kałdus (kujawsko-pomorskie) i Wilki, Kruki i Niedźwiedzie (Śląsk) bierze aktywny udział w niemal wszystkich świętach obu gromad, sporadycznie odwiedza również święta innych grup. Aktywnie działa na rzecz promocji rodzimowierstwa, rodzimej kultury i historii organizując wykłady i spotkania z kulturą Słowian. Od trzech lat w miarę skromnych możliwości wspomaga organizację Ogólnopolskiego Święta Stado. Wiedza ta jest czytelnikowi właściwie zbędna, jednak co poniektórzy z Was, drodzy Czytelnicy, bywają skłonni w swym zapale odrzucać niewygodne informacje. Niech będzie jasnym, iż autor tekstu "nie jest z pierwszej łapanki" i zna "zaplecze" środowiska rodzimowierczego, z pełną świadomością jego różnorodności i wielości podejść do "słowiańskiej duchowości".
Pierwsze nieścisłości pojawiają się już w pierwszym akapicie (sic) artykułu Krupińskiej, jednak są one naprawdę drobne w porównaniu z wieloma późniejszymi. Zacznijmy więc od zdania "W całej Polsce kilkadziesiąt tysięcy osób to rodzimowiercy, kultywujący dawne zwyczaje Słowian". Nie ma żadnych rzetelnych danych na temat liczebności rodzimowierstwa w Polsce. Wg ostrożnych szacunków można założyć, że aktywnych (sprawujących kult) rodzimowierców w Polsce jest od kilkuset do dwóch tysięcy. Wg nieostrożnych szacunków, uwzględniających również "nieaktywnych" rodzimowierców, możemy mówić o kilkunastu tysiącach. Liczba kilkudziesięciu tysięcy jest wyciągnięta z kapelusza.
W trzecim akapicie padają słowa "[Rodzimowiercy] Są nowocześni i elastyczni, ale nie wymyślają nowej religii, ani symboli". Prawda jest niestety inna. Jakkolwiek my, rodzimowiercy, często chcielibyśmy, by nasza wiara była tą samą, którą wyznawali nasi przodkowie, to jednak nie jesteśmy w stanie tego sprawić. Raz, że sporo z dawnej religii uległo zatraceniu lub transformacjom, a niektóre kwestie jesteśmy zmuszeni rekonstruować; Dwa, że religie naturalne mają to do siebie, że przystają do zastanej rzeczywistości. A rzeczywistość się zmieniła od czasów przedchrześcijańskich przodków. Tym samym rodzimowierstwo, pomimo niezaprzeczalnej ciągłości wierzeń na terenach Europy środkowo-wschodniej, jest religią nową w stosunku do przedchrześcijańskich wierzeń. Podobnie ma się sprawa z symbolami. Rodzimowiercy z chęcią sięgają po symbole nowe, takie jak znak Welesa, czy Kołowrót (ośmioramienna wariacja nt. swastyki), a także przyjmują nowe, nieuzasadnione interpretacje symboli dawnych (np. powiązanie sześcioramniennej gwiazdy "podhalańskiej" z Perunem). Okej, póki co daje znać o sobie moja złośliwość. Jednak czym dalej w las, tym kaliber przekłamań i nieścisłości większy.
"Nasza wiara słowiańska nie jest dogmatem objawionym (...). Oddajemy cześć naturze , słońcu i księzycowi, ale nie nazywami ich bogami", czytamy wypowiedź Grzegorza Nowickiego, który jakoby ma sprawować funkcję żercy "w lubelskim zgrupowaniu". A jednak w rodzimowierstwie obecne są dogmaty, jak z resztą w każdej religii. Gromowładność Peruna, solarność Dadźboga, czy chtoniczność Welesa są dogmatami, bo bierze się to na wiarę. Z chęcią pozdrowię rodzimowiercę, który kiedyś sprawdzi te kwestie stając z bogiem twarzą w twarz i nie postrada przy okazji zmysłów. Oprócz tego - z jakim mamy do czynienia żercą, który twierdzi, że oddaje cześć po prostu naturze lub poszczególnym jej elementom? Rodzimowierstwo to politeizm, to wiara w bogów. W samym polskim rodzimowierstwie istnieje kilka podejść co do natury bogów, ich relacji z naturą, od koncepcji oddzielającej bogów od ich stworzenia, po różne hybrydy politeizmu z panteizmem i animizmem. Jednak rodzimowierstwo nie jest i nigdy nie było kultem li tylko(!) samej natury.
Wypowiedź Wojtka z Roztocza, wegetarianina i współorganizatora Festiwalu Polskiej Żywności Wolnej od GMO, być może hipisa, opisującego swoje w pełni ekologiczne, nieskażone chemią gospodarstwo z własnym ujęciem wody i mszycami zabijanymi wywarem z pokrzywy skwituję w następujący sposób. Patryk, żerca bydgoskiej gromady Żertwa jest myśliwym. Je tylko to mięso, które sam upoluje. Cieszy się ze zdobyczy współczesności, "cieszy się, że nie musi zdychać na przednówku, ma chałupę z centralnym ogrzewaniem i blachodachówkę zamiast strzechy". Z kolei Monika Kowalska (imię i nazwisko zmienione), członkini jednej z grup z centralnej Polski, jest sympatyczką lgbt. Jan Nowak (imię i nazwisko zmienione), członek innej grupy z centralnej Polski, jest nacjonalistą i nie ma problemu przybić piątki z chrześcijanami. Do czego zmierzam? Te informacje nie mają najmniejszego znaczenia dla tak zróżnicowanego środowiska, jakim jest polskie rodzimowierstwo. Jednak którakolwiek z tych informacji przedstawiona bez konfrontacji z pozostałymi wypacza obraz rodzimowierstwa. Mamy tu do czynienia z pokazem "rzetelnego" dziennikarstwa.
Teraz szykujcie się na coś naprawdę grubego! "Każdy żerca ma swoją wiedźmę, czyli kobietę wiedzy, która zna bogów, jak świat żyjących i zmarłych łączy je aby pomagać innym. Ja jestem wiedźmą, szeptuchą - mówi Anna". Anna nie jest szeptuchą. Nie jest nawet wiedźmą. Anna nie zdaje sobie sprawy z tego, że szeptuchy modlą się do Jezusa i prawosławnych świętych, że to od nich szeptucha posiada dar leczenia (nawet jeśli to nie jest ten sam Jezus, do którego modli się pop, co szeptuchy niechętnie przyznają). Anna nie zdaje sobie sprawy z tego, że życie szeptuchy jest pełne wyrzeczeń, pełne postów (tak, post to nie jest chrześcijański wymysł), zakazów, tabu. Anna nie wie, że życie szeptuchy lub wiedźmy jest trudne. Anna jest fanką atrakcyjnej, łatwej i fajnej duchowości. Nie ona jedna. Jak dowiadujemy się z dalszej części tekstu, Anna "jest też bioenergoterapeutką, mistrzynią reiki i ziół, opiekunką wiecu rodzimowierców". Zastanawia mnie jakim sposobem można łączyć reiki z byciem szeptuchą. Zastanawia mnie też jakiego wiecu Anna jest opiekunką. Z tego co mi wiadomo, Anna nie miała nic do czynienia z organizacją któregokolwiek z Ogólnopolskich Wieców Rodzimowierczych. Zakładam, że chodzi o jakieś lokalne zgrupowanie. Dam Wam dobrą radę, drodzy czytelnicy. Jeśli napotkacie kiedyś na swej drodze osobę podającą się za wiedźmę, szeptuchę, szamana, etc., która miesza tradycje z sobą niekompatybilne, osobę chwalącą się na lewo i prawo swoją mocą, lepiej nie ufajcie takiej osobie. Jeśli nie w trosce o swoje bezpieczeństwo duchowe, to w trosce o własne zdrowie fizyczne... Ach, byłbym zapomniał! Nie jest prawdą jakoby każdy żerca miał swoją wiedźmę. Jest to bzdura wierutna, z którą nawet nie ma co polemizować.
"Na wyspie Wolin co roku w lipcu odbywają się spotkania Słowian i Wikingów". Prawda, tylko jak to się ma do czegokolwiek? Jakim sposobem imprezę w klimacie rekonstrukcji historycznej, na którą przyjeżdżają rekonstruktorzy będący w większość ateistami lub chrześcijanami... jakim sposobem taką imprezę wplata się do artykułu o rodzimowierstwie? W przypadku imprezy w Wolinie mamy do czynienia z odgrywaniem scen z życia dawnych ludów. W przypadku rodzimowierstwa mowa o faktycznej, nieodgrywanej wierze.
"W maju pod górą Ślężą w Sulistrowicach w czasie Święta Stado, na które zjeżdżają się wszyscy rodzimowiercy z Polski, oddaje się cześć i chwałę bogini Leli i bogowi Łado". Cóż, na Stado nie przyjeżdżają wszyscy rodzimowiercy z Polski. Przyjeżdżają reprezentanci większości polskich grup rodzimowierczych, ale daleko temu do "wszystkich" rodzimowierców. Kontynuujmy jednak: "Odprawia się również słowiański zwyczaj odprowadzenia rusałek, by zeszły głębiej do podwodnego królestwa". Czekaj, co? Jakiego podwodnego królestwa? Nic takiego na Stadzie nie ma miejsca. Jeśli ktoś jest zainteresowany, po co odprawia się odprowadzanie rusałek, to polecam artykuł (ZOBACZ) etnomuzykolog Doroty Sołęgi, która jest jedną z osób odpowiedzialnych za układanie rytu odprowadzania rusałek na Święcie Stado. Dodać w tym miejscu należy, że autorka artykułu "My Słowianie..." poprosiła organizatorów Święta Stado o zgodę na jego opisanie. Dostała zgodę pod określonym warunkiem autoryzacji. Niestety tekst został dopuszczony do druku bez uzyskania tej autoryzacji. Ponownie - "rzetelne" dziennikarstwo.
"Blisko bogów słowiańskich są też rodzimowiercy z Starogardu Gdańskiego, gdzie w pobliskim grodzisku Owidz powstało pierwsze w Polsce muzeum mitologii słowiańskiej". Cóż, z chęcią się dowiem jakich niby rodzimowierców ze Starogardu Gdańskiego autorka miała na myśli. Dziwi też ujęcie w tym akapicie Muzeum Mitologii Słowiańskiej (tak, w artykule nazwa muzeum podana jest z małych liter). Osoby odpowiedzialne za to muzeum są fascynatami rodzimej mitologii, ale nie są rodzimowiercami, co często zaznaczali w wywiadach.
Na koniec artykułu dowiadujemy się o "Medalionie z dębem symbolem". W tym fragmencie przybliżona zostaje nam inicjatywa świeckich postrzyżyn i zaplecin prowadzonych przez Urszulę Rożańską. Jest to inicjatywa mająca być kontrą, tudzież alternatywą dla kościelnego sakramentu pierwszej komunii. Oczywiście w artykule Doroty Krupińskiej nie znajdziemy informacji na temat kontrowersji, które ta inicjatywa wzbudza wśród rodzimowierców. Może nawet nie tyle kontrowersji, co jawnego sprzeciwu. W świeckich zaplecinach i postrzyżynach podejście do tradycji jest dalece swobodne, a wymiar duchowy całkowicie pominięty. Niestety, forma w jakiej ten fragment jest przedstawiony sugeruje, iż ta inicjatywa jest powiązana bezpośrednio z rodzimowierstem.
Zadaję sobie pytanie, czy ta polemika ma jakiś sens. Wszak artykuł Doroty Krupińskiej przeczyta tysiące osób zupełnie niezwiązanych z całym tym słowiańskim zgiełkiem. Z kolei pula czytelników bloga zawiera w sobie przede wszystkim słowianofilów i rodzimowierców, tak więc możliwe, że ten wpis nie trafi do ludzi, do których jest kierowany "przede wszystkim". Jednak uważam, że z takimi przekłamaniami trzeba podejmować "walkę", gdyż wpływają nie tylko na mój wizerunek, ale i wizerunek setek rodzimowierców. I tak jak nigdy nie proszę o lajki i udostępnienia... tak tym razem też nie proszę. Napiszę na koniec jedynie "zabobonny politeizm to nie rurki z kremem".
Bardzo dobry tekst. Jedna tylko mała uwaga - byłego dziennikarza, odnośnie oczekiwania od autora, że dany artykuł zostanie przesłany do autoryzacji, a osoba (związek, etc.) udzielająca informacji będzie miała decydujący głos, co do ostatecznej budowy i tez artykułu... Autoryzacji podlegają tylko i wyłącznie wypowiedzi cytowane wprost. Tylko ta część artykułu może być autoryzowana - ktoś potwierdza lub nie, że mógł tak powiedzieć (często dziennikarze zmieniają wypowiedziane zdania, aby nie powtarzać błędów językowych lub skrócić wypowiedź, przy jednoczesnym zachowaniu sensu tej wypowiedzi). Więc "obowiązek" autoryzacji dotyczy tylko i wyłącznie zdań, które przypisuje się konkretnej osobie, a nie całego artykułu. Autor artykułu jest tylko jeden (zazwyczaj) i nikt inny nie może go autoryzować :) Jeżeli tezy zawarte w artykule są dalekie od tych, które chcieli przekazać jego rozmówcy (osoby opisywane) to świadczy to o tylko i wyłącznie o autorze, jego umiejętnościach dziennikarskich, wiedzy, inteligencji lub po prostu zamiarach z jakimi dana osoba zabrała się za dany temat. Wydaje mi się, że zbyt często osoby udzielające informacji "dziennikarzowi" (pozwalające na jego obecność), oczekują, że przedstawi on sytuację dokładnie tak, jak chcieliby tego opisywani bohaterzy - zdanie po zdaniu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Sławomir Brzozowski
Zgoda. Uściślę. Autorka tekstu umawiała się z organizatorami Święta Stado na konkretne ustalenia. Zostały jej nawet przedstawione poprawki merytoryczne. Zignorowała je zupełnie.
UsuńZaorane :D
OdpowiedzUsuń