wtorek, 26 maja 2020

Annutara, "Po drum". Recenzja.


"Po drum" (2018) to drugi album trójmiejskiej kapeli Annutara. Jest on kontynuacją drogi obranej na debiucie, z tym że jest on mocniej usytuowany w przestrzeni zwanej world music. Dlatego pomimo tego, że jest to technicznie dobry album, to nie jestem w stanie czerpać z niego większej radości. Nic na to nie poradzę, jestem niepoprawnym słowianofilem i o ile w muzyce folkowej próby eksperymentowania z elementami niesłowiańskimi jestem w stanie docenić, o tyle całkowite wymieszanie elementów muzyki świata odbieram jako kompletne nieporozumienie.

Na "Po drum" składa się dziesięć utworów, z czego cztery utwory bazują na tradycyjnych słowiańskich pieśniach ("Gusta mi magla", które niektórzy z Was mogą kojarzyć z ciekawego wykonania Percivala, "Vrbice verbo", "Kołysanka" i "Izgrela"). Pomimo niezaprzeczalnego słowiańskiego rodowodu tych pieśni, ciężko w nich usłyszeć choćby trochę rodzimości. Co do pozostałych sześciu utworów, to ciężko mi stwierdzić czy wszystkie są w pełni autorskimi tworami, czy może mamy do czynienia z pieśniami innych krain (problem ten dotyczy "Alleke" i "Po drum"), bowiem Annutara ma w zwyczaju śpiewać pieśni w językach, czy dialektach zupełnie przez siebie wymyślonych. Co zaś tyczy się utworów "Shaman", "Zenko", "Hydrobalkan" i "Oriental", to zdają się być one po prostu radosnymi improwizacjami zespołu. Ostatnie dwa wymienione nawet tytułami wskazują na swój muzyczny charakter. Teoretycznie to samo można powiedzieć o "Shaman", jednak z wyraźnym zaznaczeniem, że powinna tu być raczej mowa o pewnym wyobrażeniu nt. szamanizmu.

Jak możemy przeczytać na facebooku kapeli, "Annutara to żywioł, muzyka świata i kosmosu...". Jednak słuchając "Po drum" przez połowę czasu ma się wrażenie, że jest to żywioł uśpiony. Jak wolno płynący strumień; jak magma, która nie doprowadzi o erupcji wulkanu, lecz będzie powoli wypływać na powierzchnię; jak trzepot skrzydeł motyla w Japonii, który być może wcale nie spowoduje huraganu w Teksasie; jak gęsta atmosfera panująca w amazońskiej dżungli, kiedy nie wiesz czy ty jesteś myśliwym, czy może niespodzianie staniesz się zwierzyną łowną...

Ogółem rzecz ujmując jest to album całkiem przyzwoity, który może niejednemu słuchaczowi przypaść do gustu. Jedynie o dwóch utworach muszę wypowiedzieć się negatywnie ("Zenko" i "Oriental"), gdyż są dosyć męczące. Na domiar złego "Zenko" opiera się w głównej mierze na dźwiękach instrumentu o tej samej nazwie. Dla niewtajemniczonych, zenko to instrument udający całkiem oryginalny hang drum lub niemniej ciekawy caisa drum. Brzmi jednak właściwie nierozróżnialnie od tank drumu, który w całej swej istocie jest zbrodnią na muzyce (taka tania podróbka hang drumu wykonana z butli gazowej).


Ocena końcowa, którą wystawiam temu albumowi jest czysto subiektywna i jak najbardziej rozumiem, że ktoś może się z nią nie zgadzać. Wiem, że być może pojawią się głosy, że potraktowałem ten album zbyt łagodnie. Jednakże pomimo prywatnych upodobań, nie można nie docenić talentu muzyków Annutary. W tym miejscu wyrażę jednak ubolewanie nad faktem, że typowo słowiańskich projektów muzycznych tego typu powstaje zbyt mało.

5/10.

Zobacz także:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz