czwartek, 5 listopada 2020

Południca!, "Królowa Czechosłowacji". Recenzja.

"Całą noc całun ci prasowały
A ty co? Dym i szkło"

Krakowskiej Południcy! (nazwa koniecznie z wykrzyknikiem na końcu) nie trzeba chyba przedstawiać fanom polskiej muzyki folk. Sam miałem to szczęście, że Południcę! poznałem w czasach prehistorycznych, gdy zespół jeszcze grał psychodeliczną, przepełnioną duchem romantycznej Słowiańszczyzny, analogiczną gędźbę, którą nieliczni mogą pamiętać z EPki "Bajki mają zęby". Później na długograju 'Spóźnione wejście w XXI wiek" wszyscy mogliśmy usłyszeć muzykę zgoła odmienną. Była to bowiem mieszanka alternatywy, jazzu, folku i elektroniki, z mocnym akcentem na folk i jazz. "Królowa Czechosłowacji" (co za tytuł!) przyniosła kolejną rewolucję. Folk zszedł na dalszy plan, a prym wiedzie tu elektronika, alternatywa i… glitch hop... (dopiero przy tej płycie dowiedziałem się, że istnieje coś takiego, jak glitch hop). Gdzieś tam w tle nadal możemy usłyszeć elementy jazzowe, gdzieniegdzie nawet pop, a wszystko to poprzeplatane dźwiękami cymbałów, klarnetu i mandoliny. Przeważają tu jednak syntezatory i wszelakie elektroniczne efekty.

Z jednej strony jest to ta sama Południca!, którą znamy, ten sam zespół komiksowy, który nie mieści się w ramkach. Z drugiej strony "Królowa Czechosłowacji" jest tak odmienna, że ciężko tu znaleźć jakieś powiązanie pomiędzy tym albumem a wczesną twórczością Południcy! Nie wszystkim taka muzyka przypadnie do gustu, choć ja ją kupuję w całości… i to wcale nie z powodu folkowych upodobań. Czas, w którym poznałem tę konkretną płytę, przypadał na okres mojej fascynacji takimi kapelami jak CO.IN./IdiotHead czy Enter Shikari (w tym miejscu nie mogę nie wspomnieć o fenomenalnym "Destabilize"). Tak więc wszelkie dziwności dozwolone, a wręcz pożądane. Teraz, po sześciu latach od wydania "Królowej Czechosłowacji", nadal darzę ten album sporym sentymentem i wracam do jego słuchania z radością, zwłaszcza że Południca! w międzyczasie nie wydała nic nowego i raczej już nie wyda.


Co zaś tyczy się tekstów zawartych na tym krążku, choć może wydawać się to trudne do wyobrażenia, to są one jeszcze bardziej dziwne i poplątane, niż do tej pory. Surrealistyczne, niekiedy zgoła pozbawione sensu, zdają się być jak najbardziej na miejscu. Nie usłyszymy już niestety o Diabołach, "Paskudztwach", 'Latawcach", czy czymkolwiek rdzennie rodzimym. Stąd nie ma już "Ani kroku wstecz". No, może poza "Dziewką", ale ta sto lat szła i zgubiła numer karty, więc jednak nie. Są tutaj za to trupy, bitwy na konsoli, betonowy księżyc, problemy z nawigacją, paznokcie pomalowane, różne inwazje (białe, czarne) i dwa tysiące litrów kryształowej wódki, które trzeba przelać do cysterny.

Publikując takie recenzje na naszych łamach, otrzymuję (zadziwiająco) często pytania w stylu "Dlaczego w ogóle recenzujesz album wydany X lat temu?". Cóż, dobrą muzykę warto promować zawsze, nieważne kiedy była wydana.

Ocena końcowa: 21/37.

Zobacz także:
Biały Kruk: wczesna twórczość krakowskiej Południcy!
Południca!, "Spóźnione wejście w XXI wiek". Recenzja.
Slavic Jazz Underground, "Jare Gody". Recenzja.
Krůk, "Krůk". Recenzja.
Yurodivi, "Obrazy polskiej wsi". Recenzja.
Rod, "Tu i wtedy". Recenzja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz