poniedziałek, 9 września 2019

Netherfell, "Between East and West". Recenzja.

O krakowskim Netherfell zwykło się mówić, że jest najbardziej znienawidzonym zespołem polskiej sceny folk metalowej. Na ten tytuł złożyło się kilka czynników - od licznych skandali, których tutaj przywołać nie wypada, po samą muzykę zespołu jako taką. By sprawdzić czy muzyka kapeli faktycznie jest taka zła, czy może jest to niczym nieuzasadniony hejt przyjrzyjmy się jedynemu ich wydanemu do tej pory albumowi długogrającemu - "Between East and West".


Płyta rozpoczyna się klimatycznym intrem, które przechodzi w utwór "Ghost of Kurgan", będący anglojęzyczną i nieco odmienioną wersją wydanego wcześniej "Upiora kurhanu". Chociaż nie do końca jestem pewien czy ta wersja faktycznie jest anglojęzyczna, albowiem ni to scream, ni to growl wokalisty jest absolutnie niezrozumiały. Co gorsza, w pozostałych piosenkach brzmi to tak samo, a czasem nawet gorzej. Np. w "Ku płodnym ziemiom" i w "Kónik zmók" scream ten można opisać nazwą fikcyjnej kapeli 'Brzeszczotem po jajach' (propsy dla tych, co kojarzą). I bynajmniej nie jest to nieśmieszny suchar, a całkowicie poważne ujęcie tego elementu. Niektórzy komentatorzy nie szczędzili porównań do zarzynanej świni.

Jednakże wokalista, Tomasz Indyka, nie jest jedyną twarzą Netherfell. Adrianna Zborowska udzielająca się w kapeli na skrzypcach i lirze korbowej ma od czasu do czasu co nieco do zaśpiewania. Na albumie jej śpiew wydaje się być nawet przyjemny (a na pewno całkiem przystępny). Niestety pojawia się on zbyt rzadko, by rekompensować nieudolne starania Indyki.

Muzycznie Netherfell nie jest typową kapelą folk metalową. Mamy tu do czynienia z całkiem znośnym (poza wokalem) metalcorem z wplatanymi gęsto dźwiękami skrzypiec, liry korbowej i fletu. W niektórych utworach instrumenty ludowe brzmią jak integralna część kompozycji. W innych miejscach zdają się być zaledwie dodatkiem - słyszalnie wyróżniającym się dodatkiem, bez którego jednak można by się całkowicie obejść. Tym samym "Between East and West" porównać można do starszych płyt Radogosta, choć to porównanie jest cokolwiek krzywdzące dla tej beskidzkiej kapeli.



Co zaś tyczy się tekstów zaprezentowaych na omawianej płycie - ciężko mi napisać coś konkretnego. Rzadko kiedy idzie zrozumieć z nich cokolwiek. Jedynie fragmenty melorecytowane przez Indykę i śpiewane przez Zborowską dają nam jakikolwiek wgląd w warstwę liryczną. W większości przypadków jedynie tytuły pozwalają nam odgadywać w jakim języku jest śpiewany dany utwór.

Mimo tych wszystkich niedoskonałości da się wyczuć inspiracje, z którymi zresztą sam zespół się nie kryje. Odnajdziemy tu elementy typowo słowiańskie (zdecydowanie za mało) i typowo celtyckie (tych ociupinę za dużo).

Na koniec dodam, że gdyby ktoś jakimś sposobem stwierdził, że jestem wobec kapeli niesprawiedliwy niech sprawdzi ich nagrania koncertowe, CHOCIAŻBY TO, gdzie wyraźnie słyszymy, że nie tylko wokalista nie daje rady, ale i cały zespół zdaje się nie wiedzieć gdzie się znajduje i nie wie co ma grać.

Ocena końcowa: 3/10. Jest ona nieco zawyżona ze względu na przyjemny (zwłaszcza w pierwszych sekundach) teledysk do piosenki "Kónik zmók".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz