niedziela, 16 września 2018

Helroth, "I, Pagan". Recenzja.

"Oj dawno daleko, za starym wielkim borem
Mieszkały mamuny bad bystrym potokiem
Oj tańce, hulańce, swawole wyprawiały
Niesamowite rzeczy tam się działy"
Powiedzieć, że sytuacja na polskiej scenie folk metal'owej jest nienajlepsza byłoby niedopowiedzeniem. Jest tragiczna. Większość kapel tworzy swoje utwory na jedno kopyto. Nierzadko inspirują się przy tym celtyckim folk metal'em, czy nawet viking metal'em. Gdy już któryś zespół zdecyduje się sięgnąć po rodzimy folklor zazwyczaj kończy się słabymi aranżami, bądź niesamowicie powierzchownym potraktowaniem tematu. Na tym tle wyjątkowo dobrze wypadają Thy Worshiper i Percival Schuttenbach, niemniej dwa zespoły na tak wdzięczny gatunek to trochę mało (swoją drogą Schuttenbach zalicza ostatnio tendencję spadkową). Jednak w 2016 roku warszawski zespół Helroth wydał album "I, Pagan", którym udowodnił, że nie wszystko stracone dla polskiego folk metal'u.


Choć dzięki wydanej w 2013 roku EP'ce "Wataha" znany był styl tej młodej kapeli, to jednak muzyka zaprezentowana na "I, Pagan" jest tego stylu rozwinięciem. Obecne są tu inspiracje zarówno słowiańskimi, jak i skandynawskimi wierzeniami i kulturą. Nastrój pełen kontrastów budowany jest za pomocą instrumentarium mniej więcej typowygo dla folk metal'owych kapel. Mamy tu do czynienia z dźwiękami przesterowanych gitar, perkusji, gitary basowej, fletu, skrzypiec i aż dwóch wokali. Główny wokalista, Orthank, świetnie radzi sobie zarówno z melodyjnym śpiewem, jak i z growl'em, czy scream'em. Wyjątkowo jasnym punktem całego albumu jest wokal charyzmatycznej i niezwykle seksownej Marty Gantner.
"Oj nikt w pobliskich wioskach nie był tu bezpieczny
Matki czerwoną wełnę nocą tkały
Oj bracia szukali, rodzice płakali
O świcie puste już kołyski stały
Mamuny nocą dzieci porywały"
"I, Pagan" rozpoczyna się intrem, które płynnie przechodzi w utwór "Wilcza Jagoda". Piosenka ta jest niesamowicie zróżnicowana. Zręczne i gęste żonglowanie różnymi segmentami utworu pozwala nam przewidzieć z czym będziemy mieli do czynienia w dalszej części albumu i docenić kunszt twórców. Podobnie ma się sprawa z sekcją rytmiczną, która jest prawdziwym majstersztykiem.

Utwór "Mamuny" zdaje się być hołdem dla słowiańskiej ludowości. Budowa tekstu nawiązuje do pieśni ludowych, z kolei jego tematyka dotyczy pogańskich wierzeń związanych z tytułowymi mamunami porywającymi ludzkie niemowlęta. Jest to kawałek naprawdę zaskakujący, gdyż w pewnym momencie przechodzi płynnie w kołysankę przywodzącą na myśl zespoły polskiej sceny gotyckiego rock'a. Prywatnie jest to mój faworyt na płycie.

W "Wiedźmie" otrzymujemy popis nietypowych zdolności wokalnych wokalistki zespołu i całą ferie dziwacznych dźwięków. Ściszanie, przewijanie, przerywanie i "zawijanie" muzyki nadają utworowi cech psychodeli i chaosu. Dziwnie się tego słucha, lecz z czasem można nawet polubić. Jako ciekawostkę należy dodać, że Robert Jaworski, lider zespołu Żywiołak, nagrał do "Wiedźmy" partie liry korbowej.

Zupełną niespodzianką jest utwór instrumentalny "Firedance" przywodzący na myśl dokonania zespołu Omnia. Jest to niesamowicie przyjemny kawałek do tańca, zdecydowanie nie do różańca. Gościnnie pojawili się tutaj Piotr Gliński z Kapeli ze wsi Warszawa (na bębnach) i Marcin Ulatowski (na didgeridoo).


W dwóch ostatnich utworach dostajemy nawiązania do rodzimej mitologii. W "Braciach" usłyszeć możemy echo mitu o konflikcie dwóch braci - kreatorów. Jedynie echo, a nie rekonstrukcję, do tego zniekształcone echo, gdyż z konfliktu Welesa i Peruna zrobił się tutaj konflikt Welesa i Swaroga-Swarożyca (o tym dlaczego ta wersja mitu jest chybiona można by długo mówić, jednak nie to jest przedmiotem niniejszej recenzji). Z kolei "Kwiat życia" opowiada o pogańskiej kosmologii, o swoistej osi świata - axis mundi. Tutaj ponownie pojawia się Marcin Ulatowski ładnie uzupełniając tło swą grą na didgeridoo.

Albumowi "I, Pagan" daleko jednak do miana pozycji idealnej. Spora część nieopisanych wyżej utworów czerpie z folku znacznie mniej. Wychodzi z tego momentami metal, czy też heavy metal z zaledwie akompaniamentem skrzypiec. Choć teksty nadal traktują o "pogańskich sprawach", to nie mamy tu do czynienia z pełnowartościowym folk metalem. Utwory takie jak "Mists of Eternity", "I, Pagan", "In the Name of Christ" i "To Forgotten Gods" zdają się być zaledwie zapychaczami (całkiem zgrabnie zagranymi i technicznie dobrymi, ale nadal zapychaczami), bez których "I, Pagan" świetnie by się obronił.
"Ruszyli mężowie, by dopaść te potwory
Dzieci odnaleźć, zabrać je do domu
Lecz nie wiedzieli wcale, że los ich przesądzony
zmrok ich wnet dopadł, a wraz z nim demony
Nie, już nie ujrzą matki, siostry, żony"
Na koniec warto zwrócić jeszcze uwagę na świetną okładkę albumu autorstwa Kuby Sokólskiego. Zawiera ona różne motywy pogańskie i szamańskie. Czuć z tego obrazu jego ewidentną "chtoniczność" i swego rodzaju magię.

Ocena końcowa albumu: 7,5/10.

Post scriptum:
  • Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że słowa zawarte we wstępie mogą niektórym wydać się być "obrazoburcze" i "świętokradcze". Nie mniej ciężko znaleźć folk metal'ową kapelę, której utwory będą łatwo rozróżnialne przez osobę nie będącą zagorzałym fanem gatunku.
  • Cytaty pochodzą z utworu "Mamuny" zawartego na omawianym albumie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz