wtorek, 14 listopada 2017

Othalan, "Po krańce gór". Recenzja.

Już na samym wstępie przyznam szczerze, że niemałym problemem było dla mnie zrecenzowanie debiutanckiej płyty kapeli Othalan, "Po krańce gór". Wpisuje się ona jak najbardziej w konwencję folk metal'u, uciekając jednak od sprawdzonych schematów i utartych ścieżek.


Album rozpoczyna się klimatycznym intrem, które daje pogląd na to czego możemy spodziewać się dalej. Całość brzmieniowo jest spójna, ale też mało zaskakująca (co nie znaczy, że zła). Nawet rapowana zwrotka w utworze "Kowal" jest tak dobrze wpleciona w strukturę piosenki, że wydaje się być jej naturalnym elementem, mimo że rap w folk metal'u jest zjawiskiem dość niecodziennym (milczeniem pominę to co Percival Schuttenbach zrobił na krążku "Martwe zło").

Kto przyzwyczaił się do bardziej mrocznej strony tego gatunku nie bardzo ma tu czego szukać (poza pojedynczym momentem, o którym później). "Po krańce gór" to bardzo przyjemna podróż po minionych czasach i słowiańskich krainach. Teksty lekkie, bez nadęcia (którym "grzeszy" wiele folk metal'owych zespołów) są zaśpiewane przez Agnieszkę Suchy w sposób wyróżniający się spośród pokrewnych produkcji.

Na pochwałę zasługuje to jak wykorzystano tu instrumenty etniczne/historyczne. Nie stanowią jedynie wymuszonego dodatku, są za to jak najbardziej integralną częścią othalanowej muzyki.


"Gitarowy" wkład również nie jest taki do jakiego przyzwyczaili nas pozostali reprezentanci tej sceny. Mamy tu o czynienia z graniem bliższym różnym odmianom rock'a, aniżeli z black metal'em. W tej lekkości najlepiej wychodzą piosenki "Kołysanka bałtycka" i "Omen". Nie obyło się tu bez pewnej niespodzianki. Utwór "Wieża" w moment zmienia się z obranego na początku stylu w black pagan metal'ową sieczkę, której nie powstydziłby się chorwacki projekt Slavogorje.

Nie brak tu jednak mankamentów, choć te ograniczają się jedynie do śpiewu chwalonej jeszcze przed chwilą Agnieszki Suchy. Przy szybszym tempie jej wokal staje się momentami cokolwiek trochę niewyraźny. Na minus należy policzyć również utwory śpiewane w języku innym niż polski. Wokalistce takie śpiewanie nie wychodzi specjalnie dobrze. Na całe szczęście takie utwory mamy zaledwie dwa: "Totus Floreo" i "Maledicantur" (z czego ten drugi tylko w refrenie nie jest w języku ojczystym).

Podsumowując, jest to pozycja warta polecenia, a jej finalna ocena, którą postanowiłem dać to 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz