czwartek, 28 marca 2019

Thy Worshiper, "Klechdy". Recenzja.

"Klechdy" to piąta (nie licząc dem) płyta kultowej formacji Thy Worshiper. Jest to zarazem trzecia płyta, na której zespół porusza się po wdzięcznych obszarach folk pagan metalu. Słuchając jej wybierzemy się w kontynuację podróży rozpoczętej w 2014 roku albumem "Czarna dzika czerwień". Tym samym, jeśli ktoś nie polubił "Czarnej dzikiej czerwieni" i późniejszej "Oziminy" to do "Klechd" tym bardziej się nie przekona, a dalsza lektura niniejszej recenzji będzie dla takiej osoby tylko stratą czasu.


Gdybym miał spróbować zaklasyfikować jakoś jednoznacznie i precyzyjnie muzykę przedstawioną na "Klechdach" rzekłbym, że to pomysł całkowicie chybiony. Miast tego napiszę, jak przy dwóch poprzednich albumach, że jest to nieoczywista i nieszablonowa hybryda folku i black (czy też raczej pagan) metalu. Poszczególne składowe zazębiają się tu jednak jeszcze bardziej, tak, że niemożliwym jest wychwycenie gdzie kończy się jedno, a gdzie zaczyna drugie. Jest to zdecydowana zaleta tej pozycji oraz wyznacznik jakości na scenie folk metalowej, gdzie wiele kapel gra jedynie metal z akompaniamentem skrzypiec albo folk z akompaniamentem przesterowanych gitar i perkusji.

Co zaś tyczy się klimatu płyty dominuje tu niezaprzeczalnie mrok. By była jasność (sic), nie piszę tu o mroku dla nastoletnich atencjuszy, którym wystarczy gitarowa sieczka i niezrozumiałe burczenie wokalisty, by mogli ukonstytuować swoją quasidepresyjną głębię. Nie, nie! Mamy tu do czynienia z całkowicie dojrzałym, poważnym i świadomym mrokiem budowanym za pomocą rozbudowanych aranży i zabiegów artystycznych, zaś growl, śpiew (zwykły i gardłowy), wokalizy i szepty są tego stylu immanentnym dopełnieniem. Thy Worshiper zgrabnie manewruje pomiędzy kontrolowanym chaosem (w tym względzie na szczególną pochwałę zasługuje sekcja rytmiczna) a momentami pozornie spokojnymi (co idealnie ukazują nietypowe utwory takie jak "Post coitum" i "Słońce").


Jednak "Klechdy" nie są pozycją idealną. Mam jeden poważny zarzut dla zespołu za niesamowicie powierzchowne i jednowymiarowe potraktowanie Marzanny w poświęconym jej utworze. Pozwolę sobie go tutaj zacytować:
"Zdychaj kurwo, szmato wredna, pizdo wszami zarośnięta
niech zapchlone twoje dzieci zdechną z głodu pośród śmieci
Cały syf niech w ogniu zginie
popiół z syfu z wodą spłynie"
Niestety cały ten tekst świadczy o zupełnym niezrozumieniu postaci Marzanny, która jest boginią niejednoznaczną, o kilku pozornie odmiennych aspektach, a której to bogini należy się szacunek. Powyższy tekst jest - użyję dziwnego słowa - niegodny. Oczywiście rozumiem, że członkowie zespołu nie muszą być rodzimowiercami (czy innymi poganami), historykami, religioznawcami etc., a tekst może odnosić się w założeniu do postaci przez zespół uznawaną za fikcyjną i nierealną, niemniej jednak roszczę sobie prawo do negatywnej oceny. Szkoda tego utworu, tym bardziej że muzycznie jest prawdziwym majstersztykiem.

Ocena końcowa: 8/10. Byłoby 10/10, gdyby nie "Marzanna".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz