sobota, 10 lutego 2018

Barbara Lipińska i Janusz Hoga, "Zabić czarną kurę". Recenzja.

Jakiś czas temu trafiła w moje ręce dość ciekawa pozycja dotycząca znachorów i innych ludzi parających się leczeniem "nieprofesjonalnym". Mowa o książce Barbary Lipińskiej i Janusza Hogi, "Zabić czarną kurę. Czarownicy, znachorzy, lekarze". Nie jest to literatura naukowa, a jedynie popularno-naukowa. Przytoczonych zostaje w niej sporo anegdot z całego świata dotyczących różnych metod leczenia, od różdżkarstwa, przez ziołolecznictwo, na okolicznościach formowania się medycyny profesjonalnej jaką znamy dzisiaj kończąc. Obecne są również wątki polskie, związane z medycyną ludową, znachorami-szarlatanami i z lekarzami polskiego pochodzenia, którzy wnieśli własny, niekiedy niemały wkład w rozwój medycyny.


Dowiedzieć się z tej książki możemy o istnieniu różnicy między (nazwijmy ich "miejskimi") znachorami od różdżkarstwa i homeopatii a znachorami, wiedźmami i szamanami zajmującymi się leczeniem w zgodzie z tradycją ich ludu. Wszak znachor wymachujący bez sensu różdżką i każący pacjentowi pić naftę w celu wyleczenia raka nijak ma się przecież do czarownika dokonującego w prymitywnych warunkach udanych trepanacji czaszki bez szkody dla zdrowia pacjenta i podstawiającego leczonemu "magiczne kamienie" (które znajdując się w ciele chorego miały powodować jego chorobę) po to by uzyskać efekt placebo, ewentualnie zakamuflować prawdziwy proces leczenia, który dla prostego człowieka jest za mało spektakularny. Znajomość kulis owych praktyk zdaje się być bardzo ważna, bo choć książka wydana została w 1987 roku, to jest jak najbardziej aktualna patrząc na zyskiwanie popularności przez Jerzego Ziębię i innych podobnych mu szarlatanów.

Omówione zostało też wykorzystanie w nowoczesnych lekach składników pochodzących z różnych ziół, również tych rodzimych. Zanegowany też został pogląd jakoby zioła nie mogą nikomu zaszkodzić, ponieważ ich pochodzenie jest w pełni naturalne.

Opisane zostały także różne gusła mające zapewnić człowiekowi pomoc w wyzdrowieniu, oraz takie, które mają zastosowanie w magii miłosnej. Wytłumaczono mechanizm powodujący powstawanie różnych tabu żywieniowych i na podstawie kilku przykładów również ich źródła. Autorzy w bardzo stanowczy sposób odrzucają istnienie jakiejkolwiek magii, tłumacząc że wszelkie praktyki magiczne są jedynie mistyfikacją, tudzież metodą wpojenia w pacjenta pewnej autosugestii powodujacej przyspieszenie procesu leczenia. A co jeśli wywołanie tej autosugestii to właśnie magia? ;)

Znalazłem jednak w tej książce pewne nieścisłości odnośnie tłumaczenia rodzimych praktyk magicznych. Wynikają one zapewne z różnicy w interpretacji owych praktyk między momentem wydania książki a czasami nam współczesnymi. Chodzi konkretnie o opis dokonywanego w łaźni okładania ludzi witkami przez samego Bolesława Chrobrego. Autorzy widzieli w tym nawiązanie do zmycia grzechów poprzez chrzest. Skądinąd wiemy, że było to związane z rolą łaźni w pogańskich obrzędach przejścia. Jedna rzecz jest jednak niewątpliwa - faktycznie chodziło o przebaczenie przewinień wobec króla.

Drugą nieścisłością jest potraktowanie corocznego zwyczaju topienia Marzany jako metody na przepłoszenie złych mocy zagrażających człowiekowi. Jest to jak najbardziej zrozumiałe, gdyż nadal w świadomości większości Polaków zwyczaj ten związany jest jedynie z przegnaniem personifikacji zimy. I choć faktycznie wraz z Marzanną staramy się pożegnać wszelkie nieszczęścia to jednak główną celowością tego obrzędu było i jest odesłanie w zaświat bogini śmierci i odrodzenia (a o tym drugim aspekcie Marzanny zwykło się zapominać), gdy ta wypełniła swoją rolę na tym świecie. Mowa więc o swoistym pogrzebie wyprawianym samej bogini.

"Zabić czarną kurę..." to pozycja lekka, w sam raz na wykorzystanie wolnego weekendu. Zawarte w niej treści potraktować należy pół żartem, pół serio. Jest to przede wszystkim zbiór anegdot, a nie dogłębne studium antropologiczne, czy etnograficzne. Tak czy siak, polecam gorąco!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz